Nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie dzielił się ze światem swoimi nagraniami - tworzył tylko dla siebie i nie wyobrażał sobie, żeby kogokolwiek mogłoby to szczerze poruszyć. Tymczasem muzyka Lӧfflera szybko zdobyła szerokie uznanie wśród słuchaczy, czego dowodem była wypełniona niemal po brzegi sala Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. W miarę przesuwanej wciąż godziny rozpoczęcia koncertu, pomieszczenie zapełniało się ludźmi, których niekoniecznie podejrzewać by można o zbliżone gusta muzyczne, co jest jeszcze większym dowodem na to, że Christian komponuje muzykę uniwersalnie piękną.
Do zebranego pod sceną tłumu wyszedł dość niepozorny, drobny artysta, ledwie widoczny na czarnym tle bardzo skąpo oświetlonej sceny. Bez zbędnych przemówień, witając publikę nikłym uśmiechem, zajął swoje stanowisko na scenie i rozpoczął występ.
Pierwsze, spokojne, bardziej ambientowe dźwięki stworzyły tło, do którego muzyk po kolei dodawał różne elementy typowe dla jego twórczości - odgłosy zasłyszane w otoczeniu (zarówno w naturze jak i domowym zaciszu). Mocniejsze akcenty perkusyjne z czasem zaczęły wkradać się coraz gęściej i zmąciły miękką taflę dźwięku. Publiczność zaczęła się powoli wybudzać; początkowo zaczarowani tworzącymi tło brzmieniami ludzie stali spokojnie, chłonąc nadzwyczajną atmosferę i pozwalając sobie lekko płynąć z muzyką. Wraz z pojawianiem się silniejszych i zakłócających idylliczny nastrój odgłosów, ludzie dawali się ponieść coraz bardziej. Po chwili ciężko było dostrzec osobę, na którą muzyka Lӧfflera nie zadziałałaby choć w nikły sposób, zmuszając do poruszania się i wczucia w płynące dźwięki.
Pisanie o muzyce Christiana Lӧfflera to próba złapania czegoś nieuchwytnego - trochę tak, jak starać się opowiedzieć słowami film, którego najważniejszą cechą są piękne zdjęcia i obrazy. Sam występ muzyka można zresztą porównać do rozległego, rozciągniętego filmu, którego podkładowi muzycznemu towarzyszyły tańczące światła oraz minimalistyczne zdjęcia i wizualizacje przedstawiające naturalne otoczenie (ich autorem również jest Christian, co daje nam obraz tego, jak wiele kierunków blenduje ze sobą i jak wiele elementów składa się na wytworzenie, bądź co bądź, raczej dość minimalistycznej muzyki).
Odbiór twórczości Lӧfflera może się jednak różnić, o czym dało się przekonać w miarę trwania koncertu. Część publiki kołysała się lekko, raczej rozanielona i uspokojona dźwiękami; pozostali dość energicznie reagowali na coraz mocniejsze muzyczne akcenty. Można jednak dostrzec i próbować wyłapać jakieś wspólne elementy oraz emocje, który przebijają się przez muzyczne warstwy dźwięku - nostalgia i pewien rodzaj chłodu, który jednak, zamiast paraliżować, działa ożywiająco. Zimne, elektroniczne dźwięki, organiczne odgłosy pełniące rolę instrumentów perkusyjnych, sporadycznie wzbogacane przez eteryczny kobiecy wokal - to wszystko wywołuje jednocześnie lodowate i przyjemne dreszcze na ciele. W tak orzeźwiający sposób Christian Lӧffler zaprasza nas do swojego świata, pełnego spokojnych melodii i relaksujących dźwięków naturalnego otoczenia, w którym jednak nie brak melancholii, poczucia zagubienia i odosobnienia.
Trwający półtorej godziny set zwieńczył kilkunastominutowy bis, który był jednocześnie jednym z najintensywniejszych momentów całego koncertu. Dynamiczniejsze brzmienia zdominowały końcówkę występu i pozwoliły publice na jeszcze kilka minut szaleństwa pod sceną; z czasem Christian stopniowo studził rozgrzaną atmosferę i za pomocą serii chłodniejszych, spokojniejszych akcentów przygotował słuchaczy na koniec muzycznej podróży.
W wywiadach Christian Lӧffler wspomina, że dawniej nie wyobrażał sobie tworzenia muzyki dla szerokiej publiki; nie sądził, że tak intymny i osobisty przekaz mógłby poruszyć tłumy. Po sobotnim koncercie w Teatrze Szekspirowskim jakiekolwiek wątpliwości, o ile jeszcze zostały, z pewnością zostały rozwiane.