To była moja pierwsza wizyta w Ziemi i pozytywnie zaskoczyła mnie jakość dźwięku - cały koncert brzmiał bardzo dobrze, a skromne oświetlenie - tak naprawdę delikatnie rozświetlające samą scenę - nadawało dodatkowego klimatu (chociaż zapewne mogło doprowadzać do białej gorączki obecnych na sali fotografów - coś za coś).
Niestety szara proza życia (czy jakiekolwiek inne smutne określenie pasujące do realiów pracy w pełnym wymiarze godzin) nie pozwoliła mi zobaczyć Mordercy. Koncert zaczynający się punktualnie to rzadkość, która w połączeniu z piętnasto-dwudziestominutowym setem okazała się dotkliwym prztyczkiem w nosy spóźnialskich. Po świetnym koncercie przed Morne i Orphanage Named Earth w październiku wiem, że mam czego żałować. Morderca to (zgodnie z nazwą) istna maszyna do zabijania i chociaż tu i ówdzie słyszałem głosy, że w Ziemi kapela straciła trochę impetu ze względu na problemy techniczne związane z brzmieniem gitar, to i tak znikąd nie dane było słyszeć jakichkolwiek pomruków niezadowolenia.
Chwilę po moim przybyciu Morderca kończył demontaż, aby ustąpić miejsca na scenie Jadowi. Krzysiek Paciorek zadał publiczności dwa pytania: Kto przyszedł zobaczyć Nagrobki? oraz: Kto przyszedł zobaczyć Jad?. Po zauważalnej, wręcz rażącej dysproporcji, koncert wystartował z pełnym impetem. Dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem - konkretny, chamski i agresywny punk rock. Bez większej ilości przerw, bez szczypania się, prosto i do celu. Naczelną inspirację, czyli stare nagrania Siekiery, było słychać na każdym kroku. I chociaż set zespołu nie był długi (nie patrzyłem na zegarek, ale myślę, że możemy tu mówić o góra dwudziestu pięciu minutach), to jego intensywność wylewała się na każdym kroku.
Cięte, ciężkie gitary, bulgoczący bas i górujący nad wszystkim wściekły wokal dały piorunujący efekt, co w mgnieniu oka zostało podchwycone przez publiczność, która pomimo ścisku, była w stanie rozruszać się. Zespół nie bawił się w przesadną konferansjerkę, robił minimalne przerwy i skupiał się na graniu (aczkolwiek okrzyk Jurand, schowaj w końcu ten telefon na samym końcu wywołał zbiorową radość zgromadzonych). Krótko, konkretnie i do celu. Jad swoją muzyką może nie odkrywa Ameryki, ale doskonale pokazuje, że i nie ma po co, bo klasyczne wzorce podane w odpowiednim sosie smakują lepiej niż cokolwiek innego.
Po Jadzie nastąpiła dość długa przepinka, a to, do czego w międzyczasie doszło utwierdziła mnie w przekonaniu, że zaczęcie relacji od przysłowiowej pięści i nosa było trafne - nastąpiło bardzo duże przetasowanie, fani Jadu zeszli na niższe piętro i okupowali stoliki, popielniczki i kufle, a znaczna część osób zjawiła się na sali po raz pierwszy. Nie ukrywam, czekałem na ten koncert - Nagrobki szybko zdobyły dużą popularność, stając się jednocześnie zespołem, który odbierany jest ambiwalentnie - ten duet kocha się lub nienawidzi, a ja znałem go w najlepszym wypadku pobieżnie.
Zaczęło się nienachalnie, tu wystawienie zestawu drewnianych krzyży w cmentarnym rozmiarze (które podczas koncertu były rozdawane jako nagrody w coraz to bardziej abstrakcyjnych konkursach), tu kilka żartów w stylu no suchar, ale na poziomie chociaż. Początek koncertu nieśmiało odegrano z gościnnym udziałem Mikołaja Trzaski na saksofonie (który szybko opuścił scenę, żeby po wywołaniu rodem z amerykańskiego talk show wrócić na kilka finałowych numerów), a im głębiej w las, tym było lepiej - żart się wyostrzał i cały koncert stawał się coraz bardziej hipnotyzujący.
Setlista, bazująca głównie na utworach z płyty "Pod Ziemią", została doskonale dobrana. Czuć było nienachalne zmieszanie setek wpływów, od Ciechowskiego przez post-punk po muzykę wokalną, a każdy element przestrzeni między instrumentami, który dawał okazję do improwizacji i zabawy, był skrzętnie wykorzystywany. Duże wrażenie robiło też doskonałe zgranie obydwu wokali ze sobą (ukłon szczególnie w kierunku Adama Witkowskiego, który jako perkusista miał znacznie trudniejsze zadanie). Nagrobki hipnotyzowały i rozlewały aurę wisielczego humoru, osiągając apogeum geniuszu fenomenalnym wykonaniem "Matka Jedyna" na samym końcu setu (z uprzednio wspomnianym Mikołajem Trzaską). Choć przyszedłem głównie na Jad, to właśnie Nagrobki okazały się w moich oczach zwycięzcą wieczoru. Ubolewam tylko, że nie udało mi się wygrać pamiątkowego krzyża w żadnym z konkursów...
Rysunki: Edyta Krzyżanowska