Obraz artykułu Soundrive Fest, dzień trzeci: Święto nieznajomych

Soundrive Fest, dzień trzeci: Święto nieznajomych

Nie wszyscy wykonawcy, którzy wystąpili w sobotę na Soundrive Fest byli mało znani - nie można tego powiedzieć choćby o The Bug - jednak właśnie w finałowy dzień publiczność w B90 najlepiej przyjęła tych, o których najmniej wiedziała. Takich przypadków było kilka.

Sobotę otworzył na małej scenie warszawski zespół So Slow. Zespół jest nowy, ale grają w nim muzycy, którzy wcześniej tworzyli między innymi Sunrise, The Band Of Endless Noise, Czerń, Iron To Gold, Daymares, Cast In Iron. Post-hardcore mocno przeniknięty elektroniką mógł połączyć na wspólnym polu zainteresowań słuchaczy zawiesistych brzmień gitarowych i mrocznych klimatów elektronicznych. Zrobił to skutecznie i względnie oryginalnie.

White Wine. Wokalista.

Pierwszym zespołem, którego nie znał prawie nikt było niemieckie trio White Wine - pierwszy wykonawca tego dnia na dużej scenie. Co prawda zespół zagrał już przed kilkoma miesiącami jeden koncert w Warszawie, ale można przyjąć, że cała sala podeszła do White Wine całkowicie na świeżo. Mieszkający od pewnego czasu w Lipsku Amerykanin Joe Haege z doświadczeniem w koncertowych składach Menomeny i The Dodos zaprosił do współpracy multinstrumentalistę Fritza Brücknera i perkusistę Chistiana "Kirmesa" Kuhra i stworzył zespół nawiązujący w sposób wyjątkowo udany do eksperymentów rockowych z lat 80., między innymi Davida Byrne'a, Einstürzende Neubauten czy Tuxedomoon. Neurotyczny, nieco aktorski wokal, porażająca ekspresja frontmana i fenomenalna sprawność i inwencja wszystkich trzech muzyków wzięły całą salę we władanie. Przez godzinę byliśmy w niemieckiej niewoli.

 

Dlatego też tylko chwilę udało mi się posłuchać White Starlite na W4. Na czele zespołu stoi znajoma (między innymi z Soundrive Fest 2015) Audrey Roos, była wokalistka Destructive Daisy. White Starlite nurza się po czubek głowy w rocku lat 90., zwłaszcza w Pixies i w grunge'u, i rokuje nadzieje na przyszłość. Dobrze, że Destructive Daisy ma tak fajną kontynuację. Nieanonimową postacią był Ralph Kamiński, pochodzący z Jasła wokalista, skrzypek i autor piosenek, który jako Rafał Kamiński ukończył Akademię Muzyczną w Gdańsku. Wydał w ubiegłym roku zauważony album "Morze", niedawno występował między innymi na Open'erze. Znakomicie śpiewa falsetem, wystąpił w Gdańsku z dużym, bardzo dobrym technicznie zespołem, ale teksty jego kompozycji nie schodzą z bardzo wysokich rejonów sentymentalizmu i patosu. Mocno podzielił publiczność, miał entuzjastów i szyderców, ale bez wątpienia nie jest artystą bezbarwnym. Każde pokolenie ma swojego Bajora, można by rzec. Młodszej publiczności kojarzył się jednak z Arturem Rojkiem z solowych produkcji.

White Starline. Wokalistka.

W czasie, gdy Ralph śpiewał już od pół godziny, na W4 zaczął występować inny Rafał, mianowicie Konieczny. Migrant z Torunia do Trójmiasta jako Rara stał się w krótkim czasie integralnym fragmentem naszego krajobrazu dźwiękowego. Jako Rara porusza się w rejonach awangardowego folku, postrocka, krautrocka. Sobotni występ miał w sobie najwięcej z minimal techno i jak wszystkie produkcje Rara był muzyką istotną. Rafał często zmienia stylistyczne dekoracje, ale zawsze pozostaje sobą i za każdym razem mówi swoją muzyką coś nowego i trochę innego. Drugi z kolei tego dnia zespół na dużej scenie, K-X-P z Finlandii, właściwie nie miał negatywnego elektoratu. Mocno zelektronizowany space-rock wprowadzał w trans, a nie nużył. Lider K-X-P, Timo Kaukolampi jest już od przeszło dwudziestu lat ważną postacią fińskiej sceny muzycznej i to doświadczenie w muzycznym spektaklu Finów było wyczuwalne. Trip potrafią wytworzyć jak mało kto.

 

Pora już na czarnego konia festiwalu. Był nim londyński zespół Artificial Pleasure. Przygotowują się do wydania debiutanckiej EPki, mają ćwierć tysia polubień na facebooku, lecz są już produktem gotowym do spożycia. Co tam spożycia! Pożarcia! Z Nowej Fali lat 80. wycisnęli mnóstwo świeżych soków, doprawili umiejętnie wywarem z Franza Ferdinanda i własnymi talentami, i wprowadzili publikę w małej (w tym przypadku za małej) sali do wrzenia. Wokalistę takie przyjęcie doprowadziło do łez ze szczęścia (autentycznie). Taki płacz lubimy. To było coś! Sukces londyńczyków odebrał nieco słuchaczy artystce z Manchesteru. IAMDDB to druga, po AJ Tracey, reprezentantka nowej generacji grime'u na tym festiwalu. Kariera jest pisana tej autorce dwóch EPek. Robi z publiką co chce, kapitalnie rapuje, świetnie śpiewa z posmakami jazzowymi i karaibskimi i pomyśleć, że trafiła do Gdańska jako zastępstwo Nadii Rose, która odwołała swój udział.

IAMDDB z mikrofonem.

Ostatnim koncertem tej edycji na W4 był występ postindustrialnego duetu elektronicznego z Wrocławia Job Karma. Trzecim aktorem spektaklu były wizualizacje przygotowana przez Arkadiusza Bagińskiego. Animacje przeplatały się w nich z filmem aktorskim, a w połączeniu z przytłaczającą elektroniką Maciej Fretta i Aureliusza Pisarzewskiego strasznie mocno dawały po głowie. O co zresztą Job Karmie chodziło.

 

Z kolei ostatnim artystą na małej scenie był Kweku Collins. Muzyk z Chicago - mający wspólnego tyleż z Kendrickiem Lamarem, co z gwiazdami reggae - po prostu zauroczył publiczność w B90 swoim śpiewem i nietypowym (przynajmniej dla hip-hopu) flowem. I on może być zaliczony do tych koncertów na Soundrive Fest, które prawdopodobnie były występami gwiazd przyszłości. Przy okazji, hip-hop pojawił się w programie festiwalu po raz pierwszy na większą skalę i wszyscy zaproszeni artyści - AJ Tracey, Cake Da Killa, IAMDDB i Kweku Collins - dali świetne show. Hip-hopu w tym roku nie było z pewnością za mało, ale jego obecność zrobiła festiwalowi dobrze.

A na koniec The Bug. Kevin Martin, żywa instytucja w awangardowej muzyce elektronicznej, występował już w B90 jako King Midas Sound. Tym razem nie zabijał decybelami, dymu było chyba pięciokrotnie mniej i scena nie pławiła się w mroku. Połączenie noise'owej elektroniki z dencehallem, osobisty patent Kevina, było bezbłędne, w czym duża zasługa MC Miss Red.

 

I tak zakończył się ten uroczy dzień. Dzień wielu odkryć.

 

fot. Maciej Taszek

Kevin Martin skaczący.

Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce