Obraz artykułu Gojira zaatakowała Gdańsk

Gojira zaatakowała Gdańsk

Wydawałoby się, że wielkie nazwiska, tudzież znane wszystkim nazwy zespołów, są dostateczną reklamą samą w sobie, która zwabi przed scenę ogromne ilości słuchaczy. Tymczasem zdarza się, że mimo statusu i popularności, kluby świecą pustkami, a na koncercie pojawia się zaledwie garstka oddanych fanów. Organizatorzy koncertu zespołu Gojira trafili jednak w dziesiątkę - bilety wyprzedały się na dwa tygodnie przed wydarzeniem, a pod klubem B90 nie brakowało osób przechadzających się wzdłuż długiej kolejki i starających się na ostatnią chwilę odkupić bilet od jednego z uczestników.

Ilość osób w koszulkach z logiem Gojiry wykluczała pomyłkę i wskazywała na to, że na koncercie raczej nie będzie osób przypadkowych. Publika, mimo napiętego wyczekiwania na francuską grupę, bardzo ciepło przyjęła support. Grający jako pierwszy MOAFT nie miał zresztą problemów z zaciekawieniem przybyłych na koncert. Trzech muzyków i bez wokalisty z powodzeniem narobiło twórczego hałasu, który ożywił stojących pod sceną słuchaczy. Grupa przechodziła od spokojniejszych, rytmicznych i bardzo melodyjnych partii muzycznych do momentów, gdzie muzycy na raz do granic możliwości eksploatowali swoje instrumenty. Przejścia były płynne i przemyślane; pozwalały zarówno na uważne wsłuchiwanie się, jak i na przygotowania do energicznych szaleństw pod sceną. Najwięcej reakcji wzbudził chyba jednak ostatni utwór "Lipushka", gdzie tło do energicznej współpracy instrumentów stworzyła wschodnia pieśń śpiewana głosem białym.

Zdjęcie z koncertu w B90. Gojira. Gitarzysta.

Gdyby ktoś nie znał żadnego z zespołów grających we wtorkowy wieczór w B90, a trafiłby przypadkiem na koncert Obscure Sphinx, to mógłby nabrać wrażenia, że właśnie dla tego grupy do klubu przybyły tak liczne tłumy. Obscure Sphinx dał występ godny głównej gwiazdy wieczoru, co z tak charyzmatyczną wokalistką na czele jak Zofia "Wielebna" Fraś jest zapewne chlebem powszednim. Przechodząc od growlu, który zawstydziłby niejednego męskiego wokalistę, przez wyższe, przenikliwe tony i krzyki po szept, który wywołuje dreszcze na plecach, od razu zaczarowała publikę. Pomiędzy kawałkami obyło się bez zbędnych słów i wypowiedzi, co nadało całości efektu niecodziennego teatralnego przedstawienia. Zosia Fryś, poza głosem, zachwyca ekspresyjnością - "łamanie się" w rytm muzyki i sceniczne obycie i zachowanie sprawiło, że mało kto był w stanie na chwilę odwrócić wzrok od tego, co działo się na scenie. Dodajmy tego niesamowitą oprawę muzyczną - przygniatająco niskie dźwięki ośmiostrunowej gitary połączone z melancholijnymi melodiami i hipnotyczną perkusją tworzą perfekcyjne połączenie ciężkości, przytłoczenia i piękna oraz idealne tło dla zapierającej dech w piersiach części wokalnej.

Zdjęcie z koncertu w B90. Gojira. Wokalista na tle perkusji.

Wbrew często panującym zwyczajom, wedle których najbardziej oczekiwany zespół każe na siebie długo czekać, Gojira rozpoczęła koncert niemalże idealnie o czasie. Właściwie słowo "rozpocząć" nie oddaje dostatecznie efektu, jaki wywarło na publice wyjście zespołu na scenę i wydobycie pierwszych dźwięków - słuchacze zostali z miejsca rzuceni na kolana siłą i żywiołowością muzyki. Od samego początku - brawurowego wykonania "Only Pain" - do ostatnich minut koncertu atmosfera rozbuchana wraz z otwarciem występu nie opadła nawet na chwilę. Muzycy robili zresztą wszystko, by nie zwalniać tempa i zachęcali publikę do szaleństwa nie tylko przez miażdżące granie - wokalista Joe Duplantier nie przestawał wychwalać potencjału polskich fanów, zapewniając, że wystarczyłaby zaledwie garstka z nich, by zrobić hałas godny licznego tłumu. Dbając o unikatowość atmosfery i namawiając do korzystania z każdej minuty występu, Duplantier próbował również odwieść co niektórych fanów od poświęcania większej uwagi rejestracji koncertu za pomocą telefonu (z różnym w tym wypadku efektem, choć kto posłuchał dobrej rady frontmana, ten na pewno o wiele pełniej przeżył powalający na kolana występ).

Zdjęcie z koncertu w B90. Gitarzysta Gojira z transparentem.

Biorąc pod uwagę sukces zeszłorocznego wydawnictwa "Magma", było niemal pewne, że to ten album zdominuje setlistę wieczoru, choć zwolennicy poprzednich albumów mogli poczuć się usatysfakcjonowani włączeniem do listy utworów z "From Mars to Sirius" czy "The Way of All Flesh" (m.in. "Backbone", "Flying Whales" czy "Toxic Garbage Island"). "Magma", będąca bardziej melodyjnym i przystępnym dla mas albumem może wydawać się swego rodzaju kompromisem i ukłonem w stronę tych, którzy w siarczystych brzmieniach Gojiry szukają elementów nieco łagodzących ich ciężar. Z drugiej strony, po dwudziestu latach działalności zespół nie musi już nic nikomu na siłę udowadniać czy zabiegać o względy fanów - ich nagrania bronią się same, a fakt, że biletów nie wystarczyło dla wszystkich chętnych, jest najlepszym dowodem na sukces i pozytywny odbiór poprzedniego krążka.

 

Tego, co działo się na koncercie, nie będzie można do końca oddać słowami - zarówno Gojira, jak i publika stanęły na wysokości zadania i dały pokaz maximum swoich możliwości. Wytworzyły się idealne warunki, w których obie strony - zespół i fani - nawzajem nakręcały siebie i stawiały poprzeczkę coraz wyżej. Po każdym niezaprzeczalnym dowodzie sympatii polskiej publiki muzycy Gojiry dawali z siebie o sto procent więcej, co przekładało się na jeszcze żywsze reakcje pod sceną. Te cudownie "błędne koło" zakończyło się ostatecznie po półtoragodzinnym występie, który z pewnością nieprędko zejdzie z ust osób bawiących się na koncercie.

 

fot. Piotr Bardo

Zdjęcie z koncertu w B90. Gojira. Ludzie na koncercie.

Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce