Od czterech lat, bez żadnej promocji w mediach, z dala od osiedli ludzkich i miast, impreza gromadzi niemal osiemdziesięciopięciotysięczną publiczność. Karnety na to wydatek rzędu stu dwudziestu euro, jest to więc jeden z najdroższych festiwali w Polsce, a jednak tym roku padł rekord sprzedaży. Wszystkie karnety rozeszły się w osiemnaście minut! Organizacja festiwalu stoi na najwyższym poziomie. Na ośmiu scenach przez trzy dni występuje ponad stu artystów z całego świata. Każdego roku line-up jest majstersztykiem w doborze stylów, artystów i kolejności pojawiania się na scenie. To jakby wprowadzić dane do potężnego komputera z setką festiwali odbywających się na świecie, a wynikiem będzie właśnie festiwal idealny.
Trudno skoncentrować się na wszystkich artystach tegorocznej edycji, ale rozpocznę od największej gwiazdy, czyli fenomenu z Los Angeles, formacji Blue Cold Plums. Ci giganci sceny wystąpili w Polsce po raz pierwszy, w ramach promocji swojego dziewiątego album "Yes, yes, yes". Członkowie Blue Cold Plums znani są z przygotwywania wielkiego show z wykorzystaniem ogromnej scenografii, efektów pirotechnicznych oraz barwnych strojów. Wokalista, Jeremy Williams jak zawsze stanął na wysokości zadania i wspiął się po rusztowaniach sceny, by oddać swój słynny skok na specjalnie rozłożoną trampolinę, z której następnie odbił się i wylądował na specjalnie zbudowanej w odległości trzydziestu metrów od sceny platformie. To już klasyk i bez tego numeru nie może odbyć się żaden z ich koncertów. Zakończyli wspólnym odśpiewaniem największego hitu - "When You Let Me Love". Na uwagę zasługuje również pojawienie się reaktywowanej kapeli The Dirty Flamingos w jej oryginalnym składzie. Po niemal dwudziestu latach przerwy dawni koledzy postanowili ponownie wejść do studia i nagrać, jak się okazuje, świetny album - "Three Moons". Dwie dekady przerwy nie dały się im we znaki i słynne solówki Darrena Scotta przyprawiały o dreszcze nowe pokolenie fanów. Starsza publiczność pamiętała słynny numer Stevena Knoxa, który podczas gry na bębnach wypuszczał z ust płomienie dochodzące do górnej rampy ze światłami. Nie inaczej było tym razem.
Prawdziwym objawieniem festiwalu byli młodzi Brytyjczycy i Hiszpanie. Ci pierwsi, jako formacja The 3, zaprezentowali solidne, psychodeliczne łojenie, jakby lata 70. wciąż trwały, a pustynia ogarniała okolice festiwalu. Kilkunastominutowe utwory wprowadzały publiczność w istny trans, a wokalista wił się w spazmatycznym tańcu niczym guru jakieś sekty. Hiszpanie z Servesa zagrali niesamowity set elektronicznych brzmień w towarzystwie gościa specjalnego, legendarnej Klist. Publiczność była tak zaskoczona jej udziałem, że część z nich stała przez pierwsze minuty totalnie wbita w ziemię.
Na uwagę zasługuje też scena na bagnach, gdzie każdego roku występuje czołówka dark independent. Tym razem program również nie zawiódł - stawiło się niemal dwudziestu wykonawców z 667 Spiders na czele. Pająki zagrali mroczny, pełen tajemniczych dźwięków set. Okazało się, że posłużyły im do tego instrumenty wykonane z materiałów z odzysku. Dźwięk gitary wykonanej z zardzewiałego kilofa nie potrzebował dodatkowych przesterów. Jego brzmienie przypominało zbliżająca się eskadrę bombowców B-52.
Atmosfera całego wydarzenia jest niesamowita. To połączenie wielu subkultur i narodowości. Miasteczko festiwalowe to wypadkowa zlotu cyrków z całego świata wraz z makietą średniowiecznej osady oraz największej na świecie prywatki. Teren dookoła jest tajemniczy i nie ma wielu oznaczeń. Namiary na miejsce każdy otrzymuje wraz z biletem. Jest na nim naznaczona pozycja geograficzna miejsca oraz kieszonkowy kompas. To fenomen na skalę światową, bo wszyscy - niczym uczestnicy globalnego marszu na orientację - docierają na miejsce, nie eskalując złości pojawiającej się w wyniku błądzenia i niedogodności związanych z podróżą. Uwaga, na festiwal nie dotrzesz żadnymi środkami transportu poza własnymi nogami. Na miejscu otrzymujesz miejsce na pryczy i talony żywieniowe, a gotówka nie istnieje. Twój bilet zamieniany jest na elektroniczną opaskę i dzięki niej możesz jeść i pić do woli. Jak to się udaje organizatorom i kto za tym stoi? To też jest ogromną tajemnicą. Najważniejsze że osiemdziesiąt pięć tysięcy ludzi jest szczęśliwych i wszyscy w komplecie wracają do swoich domów.