Sukces poznaniaków bez wątpienia wyniknął z tego, że był to pierwszy od dawna konwencjonalnie rockowy zespół z Polski o potencjale do zgromadzenia dużej publiczności, który brzmiał bardzo zachodnio. Choć ich pierwszy album - "Trust No One" - został wydany na początku 2020 roku, przez co nie miał szansy zostać należycie wypromowany na koncertach, został podchwycony przez media, przekonujące, że oto mamy w końcu nowy polski rock, którego nie trzeba się wstydzić.
Tak w istocie jest, wstydu nie ma, wszystko jest bardzo poprawnie zagrane, energetyczne, pozbawione - na szczęście - patetycznych solówek i całego tego etosu true rocka, ale wskazywane przez zespół inspiracje wybrzmiewają od początku jego kariery niestety zbyt dosłownie. Począwszy od wokalu Izabeli Rekowskiej, który do złudzenia przypomina Jehnny Beth z nieodżałowanego Savages, a skończywszy na bardzo bezpośrednim przywoływaniu dorobku The Stooges.
Izzy and the Black Trees: Wiele osób pragnie niezniszczalności (wywiad)
Znamienne jest, że na koniec koncertów Black Trees gra zazwyczaj cover "I Wanna Be Your Dog". Jeśli widziało się kiedyś ten zespół na żywo, można było odnieść wrażenie, że jego muzycy bardzo chcieliby przypominać dawną grupę Iggy'ego Popa, ale rezultat jest znacznie grzeczniejszy i bardziej ujarzmiony. Na nowym materiale (a właściwie kompilacji pozaalbumowych singli wydanych między wrześniem 2023 roku a marcem 2024, z jednym nowym numerem) ewidentne nawiązania w tym kierunku słychać już w pierwszym "Shutdown City", w którym Rekowska nuci znajome: No, no, no!, przypominające słynny fragment "Down on the Street" The Stooges. Należy się jednak pochwała za uważne odczytanie trendu revivalu garażowego acid-rocka, bo zaczepna gitara w otwierającym riffie nienachalnie przywodzi na myśl Osees (jeszcze jako Thee Oh Sees) z okresu retro-psychodelicznego albumu "Mutilator Defeated at Last" z 2015 roku.
Wśród nowości znajdziemy również gościnną partię saksofonu Macieja Sokołowskiego z Dizzy Boyz Brass Band, która błąka się, brudząc dodatkowo drugi plan szarpanego i operującego ciszą kawałka "F-16", inspirowanego klasycznym filmem Stanleya Kubricka "Dr. Strangelove". Największą siłą jest tu nieskomplikowany, przebojowy rytm, co nie powinno dziwić, bo to u Black Trees zawsze działało najlepiej. Ten fragment EP-ki i trącąca nieco stadionową teatralnością miłosna piosenka "Dive of a Broken Heart" zdają się potencjalnymi faworytami set-list dużych festiwali.
Dobrze, że Izzy & the Black Trees otwiera się na nowe pomysły aranżacyjne (zwłaszcza noise-rockowy walec "New Horizon" zasługuje na wyróżnienie), ale wciąż nie słychać w tym wszystkim własnego głosu. Ten zespół to w znacznej mierze ponadprzeciętnie sprawni naśladowcy i odtwórcy o przyzwoitych technicznych możliwościach - okazuje się, że to wystarczy, by osiągnąć sukces. Powodzenie to oczywiście nic złego, ale skoro do tej pory nie przebiły się bardziej autorskie pomysły, trudno oczekiwać, by mogło do tego dojść w przyszłości.
Antena Krzyku/2024