"Trinity Redux" zauważalnie różni się od poprzednika - z jednej strony jest to materiał bardziej dojrzały, przemyślany i agresywniejszy niż debiutancki "Postnuclear Trip To Nowhere", z drugiej Extinkt potrafi momentami aż za bardzo zbliżać się do rewirów, w których zazwyczaj obraca się Terrordome, przez co momentami może wywoływać uczucie sztucznego rozbicia pomysłów na dwa zespoły. Zwłaszcza że w obydwu przypadkach trzonem muzyki jest rozpędzony i wyjątkowo skondensowany thrash metal.
Przedwczesne doklejenie etykiety z napisem "Terrordome 2.0" byłby jednak krzywdzące - mimo zatrważającej ilości podobieństw, Extinkt wciąż znajduje sposoby na to, żeby odróżnić się od macierzystej formacji Uappy. Przede wszystkim znacznie więcej przestrzeni otrzymuje tutaj gitara, dzięki czemu solówki stają się znacznie bardziej wyraziste."Trinity Redux" chyba w większym stopniu pozwala sobie na przełamywanie klasycznej formuły, dodając tu i ówdzie jakąś zaskakującą zagrywkę. W dalszym ciągu są to pojedyncze momenty w perspektywie całego albumu, ale nie zmienia to wrażenia, że podczas komponowania materiału muzycy dali sobie miejsce na trochę większą swobodę. Wydaje się też, że Extinkt ma pełnić rolę muzycznego wehikułu czasu, ponieważ tegoroczny album ma znacznie bardziej "oldschoolowy" klimat.
Warto przy tym dać szansę całości tego materiału, bo druga połowa okazuje się lekkim przetasowaniem kart, innym ułożeniem punktów ciężkości i finalnie czymś znacznie lepszym niż to, co Extinkt serwował przez kilkanaście początkowych minut. W którymś momencie niespodziewanie zaczynają mocno dawać o sobie znać wpływy Type O Negative, pojawia się znacznie więcej zaskakujących zagrywek, trio zdaje się po prostu dawać sobie na luz i pozwalać na odpłynięcie w inne rejony. Wychodzi to bardzo dobrze, a w rezultacie album zdaje się w którymś momencie na powrót odżywać.
Albumy Extinkt dzieli przepaść czasowa, ale "Trinity Redux" podąża zasadą "trzy kroki do przodu, jeden do tyłu". Całościowo muzyka jest lepsza i ciekawsza niż na debiucie, a jednocześnie da się wyczuć, że Krakowianie wyzbyli się kilku atutów poprzedniego materiału. Znacznie słabiej wypadają wokale - nie chodzi tu bynajmniej o ich aranż czy poziom wykonania, raczej o brak zróżnicowania. "Postnuclear Trip to Nowhere" często zaskakiwał tym, że obaj wokaliści raz krzyczeli, kiedy indziej wydobywali przeszywający ryk, czasem nawzajem się przeplatali i to, co potrafili wydobyć ze swoich gardeł stanowiło największy atut zespołu. "Trinity Redux" niesie za sobą ciekawszą muzykę, ale przez lwią część materiału przeważa jeden sposób używania strun głosowych i to w dodatku ten sam, do którego Uappa przyzwyczaił nas w Terrordome. Z perspektywy osoby, dla której jest to pierwszy kontakt z Extinkt, wokale można uznać za plus, ale słuchacz który zna poprzednie wydawnictwo raczej spojrzy na to pod kątem zmniejszenia różnorodności.
Pisząc o Extinkt, nie sposób uwolnić się od odniesień do Terrordome i to do tego stopnia, że w którymś momencie w głowie pojawia się pytanie o sens istnienia tego side-projectu. Jednocześnie "Trinity Redux" obronną ręką wychodzi z walki z powątpiewaniem. Krakowianie potrafią pokazać, że mają własne atuty i pomysły (zwłaszcza fantastycznie wypada tu zwolnienie w "Human No-Go Zone"), tworzą materiał, który wyraźniej hołduje korzeniom sceny, zamiast współgrać z jej naturalnym rozwojem. Ciekawe, czy album faktycznie zdobędzie uznanie jako niezależny twór, czy będzie traktowany jako ciekawostka dla fanów Terrordome (mam wrażenie, że taki los spotkał pierwszą płytę tria). "Trinity Redux" nie jest materiałem z realnym potencjałem zawojowania świata, ale lokalnego podziemia pewnie już tak.
wydanie własne/2023