Closterkeller, Siekiera, Inkwizycja - to tylko kilka polskich zespołów z okolic rocka gotyckiego, zimnej fali czy punk rocka, na które ogromny wpływ miało założone w 1980 roku Xmal Deutschland. Zespół wydawał się skazany na sukces, a jednak po dziesięciu latach działalności zniknął i po dziś dzień nie pokusił się o studyjny czy sceniczny powrót.
Jarosław Kowal: W latach 80. było w Hamburgu miejsce dla takich zespołów, jak Xmal Deutschland czy czuliście się wyrzutkami wśród innych lokalnych kapel?
Anja Huwe: W Hamburgu, Berlinie i Düsseldorfie istniała już scena punkowa, ale pod koniec lat 70. i na początku 80. niektóre osoby postanowiły odróżnić się od całej tej młodzieży z negatywną postawą. Chcieliśmy zniszczyć ich idoli, być przeciwko wszelkim normom. Dziewczyny - w tym ja - obcinały długie włosy i próbowały przemienić piękno w szorstki oraz mniej lub bardziej przegniły wygląd. Jakby wyszły z rynsztoków wschodniego Londynu. Nosiłyśmy dziurawe koszulki, buty i włosy w dziwacznych kolorach, a na ramoneskach pisałyśmy teksty typu: Bored teenagers. Przesłanie było jasne - prowokować i szokować wszystkich dorosłych swoim wyglądem.
Moi rodzice wstydzili się, byli wstrząśnięci, bo wyglądałam jak kosmitka, ale byli też dosyć tolerancyjni. Uwielbiałam swój wygląd w stylu Vivienne Westwood, a mój chłopak nosił taką samą koszulkę, jak Joe Strummer z The Clash - z zamkami, gdzie popadnie. To było przyjemne - odwaga do bycia innym w muzyce, w pisaniu, w sztuce i w postawie. Przeprowadziłam się na squat w hamburskiej Reeperbahn [główna ulica St. Pauli - dzielnicy czerwonych latarni] z takimi przyjaciółmi, jak Christiane F. [znana jako bohaterka "My, dzieci z dworca Zoo"], Alexander Borsing z Einstürzende Neubauten czy Klaus Maeck, który prowadził sklep z płytami oraz wytwórnię Rip Off, a jakiś czas temu opublikował dokument pod tytułem "B-Movie". Wiele zagranicznych zespołów nocowało u nas. Wokół tego miejsca zawsze był ogromny szum i nadal jest.
Scena punkowa była mała, ale rozrastała się. Mieliśmy takie zespoły, jak Slime, Front, Abwärts - bardzo radykalne i lewicowe. Hamburska scena była ciężka, nawet od strony politycznej. W Düsseldorfie chodziło przed wszystkim o modę i zabawę (Die Toten Hosen), a Berlin (Einstürzende Neubauten, Die Tödliche Doris) był miastem depresji, braku pieniędzy, życia w squatach oraz brudu. Miasto-mur. Podzielone, szare, poza zasięgiem - dla mnie więzienie. Xmal Deutschland wyrosło z pierwszej fali punka. Od początku byliśmy inni, chociażby dlatego, bo używaliśmy syntezatorów do komponowania muzyki - czegoś niedopuszczalnego dla punkowych zespołów. Z czasem scena zaczęła się jednak zmieniać. Brytyjskie zespoły pokroju Psychedelic Furs, Joy Division, Bauhaus, Killing Joke czy The Cure stały się bardziej wpływowe. Podobnie w Niemczech - poza Einstürzende Neubauten i Toten Hosen, mieliśmy Fehlfarben, Malarię, nawet Propaganda wywodzi się z punka. Niedługo później pojawiło się Neue Deutsche Welle, czyli inaczej fun punk z piosenkami typu "Geb Gas, ich will Spass" Neny czy "Fred vom Jupiter" Andreas Dorau & Die Marinas, które przejęły wszelkie notowania przebojów i telewizję. To był moment, kiedy postanowiliśmy opuścić Niemcy.
Xmal był na początku żeńskim zespołem, przyciągałyśmy bardzo dużo uwagi, ale nie zdawałyśmy sobie sprawy, że najwyraźniej pochodziłyśmy z innej planety. Dla nas to było bez różnicy - kobieta czy mężczyzna, kogo to obchodzi? Ale większość osób obchodziło... Byłyśmy tematem rozmów wszędzie, gdziekolwiek się pojawiłyśmy. Tylko ze względu na to, że byłyśmy dziewczynami zrodził się pomysł, że jesteśmy głośniejsze i muzycznie bardziej intensywne od pozostałych zespołów - akurat to pasowało nam idealnie.
W tamtych czasach niewiele zespołów miało odwagę odmawiać wytwórniom, w waszym wypadku jednym z życzeń wydawcy było śpiewania w języku angielskim, na co nie przystałaś. Jesteś dumna z tych decyzji czy może żałujesz, że nie poszłyście na kompromisy, które mogły wywindować waszą karierę?
Zawsze mieliśmy odwagę. Cokolwiek się pojawiało, zawsze mieliśmy coś do powiedzenia na ten temat albo nawet do narzekania [śmiech]. Niczego nie żałuję, wiem, że zawsze miałam i nadal mam silne wyobrażenie tego, jakie pomysły chcę realizować i w jaki sposób. Po nagraniu drugiego albumu i opuszczeniu 4AD, rozpoczęliśmy współpracę z managementem Simple Minds. Wszystko dobrze się układało, kilka wydawnictw wyraziło zainteresowanie podpisaniem z nami kontraktu i wreszcie zasiedliśmy w centrali Island Records, popijaliśmy szampana, wznosiliśmy toasty z okazji przypieczętowania umowy, dużej zaliczki i niedalekiej pracy w studiu na horyzoncie. To było jak spełnienie marzeń, ale chwilę przed złożeniem podpisów przewodniczący A&R [Artists and Repertoire - osoba zajmująca się artystycznym i komercyjnym rozwojem zespołów trafiających do poszczególnych wydawców] wspomniał o konieczności śpiewania w języku angielskim, przynajmniej na singlach.
Dzisiaj sądzę, że to był ostatni sprawdzian przed zabraniem się do pracy przy muzyce na poważnie. Ze strony zespołu padło surowe: Nie, prawdopodobnie w bardzo niemieckim stylu. Nasz manager aż pobladł, ale nasze nie było bardzo stanowcze. Poproszono nas o przemyślenie tego i opuściliśmy budynek bez kontraktu. To było na tyle, nawet z naszym managementem. To samo przydarzyło się z Phonogramem, ale tam przynajmniej dostałam nauczkę - faktycznie nagraliśmy kilka kawałków po angielsku, ale zdecydowanie zbyt późno poszliśmy na kompromis. Spoglądając w przeszłość, widzę, że mogliśmy osiągnąć więcej, ale ostatecznie nie potrafiliśmy dostrzec dynamiki przemysłu zdominowanego przez przeboje i pieniądze.
W skrócie - niemiecki jest moim ojczystym językiem i w tamtych czasach dobrze pasował do naszej muzyki. Nie chcieliśmy być zespołem popowym, a ja sama przenigdy nie celowałam w zostanie pop-gwiazdą. Patrzyłam na siebie i nadal patrzę jak na artystkę. Musieliśmy jednak ponieść tego konsekwencje. Po tym wszystkim było nam coraz ciężej, wytwórnie wiedziały, że trudno się z nami dogadać. Chodziło oczywiście o pieniądze, a minimalna umiejętność naginania się prawdopodobnie otworzyłaby nam drzwi do znacznie większej popularności. Trudno powiedzieć, co by się wydarzyło, ale nie żałuję i nigdy nie żałowałam stawiania na własną wizję artystyczną. Jestem twórczą osobą i to się dla mnie liczy. Twórczość jest moim celem.
Współczesność jest bardziej przychylne mniej znanym zespołom. Wiele z nich posługuje się innymi językami niż angielski, ale dzięki internetowi mają fanów na całym globie. Gdybyście dysponowali podobnymi narzędziami w latach 80., Xmal Deutschland mogłoby pójść w innym kierunku?
W latach 80. miałam całkiem niezłe kontakty, bo poza studiowaniem sztuki, pracowałam dla Rip Off Records. Zajmowali się dystrybucją dla większości małych wytwórni z całego świata. Dzięki temu miałam bardzo wielu znajomych. Bardzo chciałam rozpowszechniać moją muzyczną działalność, a kontakty z magazynami zewsząd okazały się czymś nowym i ekscytującym. Ale masz rację i myślę o tym bardzo często. Gdyby internet był dostępnym medium w latach 80., jestem absolutnie pewna, że bylibyśmy wielcy. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie było jednak niczego podobnego w tamtych czasach, nawet MTV jeszcze nie istniało, ale to też miało sój urok - na początku każdego miesiąca wszyscy emocjonowaliśmy się przeglądaniem muzycznych magazynów. Cieszę się, że byłam analogowa [śmiech].
Kilkukrotnie podróżowałaś do Londynu, kiedy ruch związany z punk rockiem dopiero zaczynał się, znasz to wszystko nie tylko z legend. We współczesnym punk rocku pozostało cokolwiek z tej energii? Jesteś wciąż zainteresowana tego typu graniem?
Znam początki punk rocka bardzo dobrze. Byłam i wciąż bywam w Wielkiej Brytanii często. Mój pierwszy punkowy koncert i kulturowy "coming out" zdarzyły się zimą, w Londynie, w sylwestra z 1978 na 1979 rok. Szliśmy ulicą i zauważyliśmy masę ludzi stojących przed wielkim klubem. Zapytałam bramkarza, co to za wydarzenie, powiedział, że kilka punkowych zespołów zagra dziś wieczorem, ale nie ma już biletów i drzwi zaraz zostaną zamknięte. Błagałam, żeby mnie wpuścił, byłam ostatnią, która dostała się do środka. Zobaczyłam wtedy The Clash, przed którymi występowało The Slits. Byłam wstrząśnięta. Działo się to w Lyceum w centrum Londynu. Lata później Xmal grało podczas The Last Night at The Lyceum, byliśmy ostatnim zespołem, który wystąpił w tym miejscu...
Punk rock jest moją przeszłością, ale przestała go słuchać dekady temu. To był początek wszystkiego, ale moje muzyczne zainteresowania rozwinęły się. Myślę, że wszystkie te zespoły nadal mają wpływ na swoich słuchaczy. Na przykład tak zwana scena gotycka nie jest już tym, czym była dawniej. Wszystko skończyło się w tyglu romantyzmu oraz pewnego rodzaju modowego kiczu i banału. Permanentna kopia kopii. Dla mnie jest to nudne, nic nowego. Nigdy nie patrzę na swoją przeszłość jak na chwalebną dekadę i nie próbuję przemienić jej w taką. Każde pokolenie ma własną własną historię. Ja jestem spragniona nowych rzeczy.
Muzyka w Niemczech była bardzo odmienna od tworzonej w innych krajach - tak krautrock czy Neue Deutsche Welle miały niepowtarzalne brzmienie. Czemu było to możliwe tylko w tym miejscu i w tym czasie?
Tak było, ale nie wiem dlaczego. Krautrock pojawił się jeszcze przed moimi czasami, a Neue Deutsche Welle miało wiele wspólnego ze śmiesznymi tekstami i wyglądem. Dzieciaki z powojennego pokolenia wciąż były w szoku związanym z naszą historią, ich rodzinami w połączeniu z nazistowskim dramatem i potrzebowały czegoś nonsensownego, a nie nieustającej dyskusji o tym, kto jest winny. Wyobraź to sobie - w szkole nigdy nie uczono mnie klasycznej literatury pokroju Goethego czy Schillera, nie uczono nas wielowiekowej historii Niemiec. Dorastałam, czytając gorzką i pokręconą literaturę, a także ucząc się o każdym szczególe II wojny światowej i tym, jak bardzo winni byli Niemcy. Każdy z nas! Każdy młody Niemiec wstydził się powiedzieć: Jestem Niemcem. Pochodzę z Niemiec - to nigdy nie padało z naszych ust. Nam, jako zespołowi, przydarzyło się, że ktoś narysował swastyki na naszym samochodzie, kiedy graliśmy w Holandii. To było normalne, nawet w Wielkiej Brytanii. We Wschodnich Niemczech nie wolno nam było występować z powodu naszej nazwy. A tak przy okazji - Xmal Deutschland zostało nazwane po historycznej książce napisanej przez niemieckiego komunistę Wolfganga Leonharda, który w trakcie wojny żył w Moskwie.
Znam wiele tutejszych zespołów, które były zainspirowane waszą muzyką. Mieliście jakiś odzew z Polski?
Nie, nigdy. Żelazna kurtyna ucięła wszelkie formy komunikacji. Miałam przyjaciela z Polski, który przyjechał do Hamburga w latach 80. Teraz jest znanym malarzem. Był dla nas jak kosmita.
W ostatnich latach panuje moda na powroty zespołów sprzed lat. Nikt wam czegoś podobnego nie proponował?
Dostaję propozycje nieustannie niemal od samego rozpadu Xmal Deutschland. Przychodzą z całego świata, a szczególnie z Ameryki Południowej. Chciałabym tam polecieć, ale jako malarka. Uważam te wszystkie reaktywacje za dosyć żenujące - to był niesamowity czas, ale teraz też czuję się bardzo dobrze. Nigdy tak naprawdę nie spoglądam wstecz, nigdy nie chciałam stać się popularna, to wszystko po prostu się zdarzyło. Muzyka zawsze była dla mnie sposobem wyrażania siebie, ale skupiałam uwagę na wielu kwestiach. Mamy jeszcze nikomu nieznane, nagrane i skończone utwory - może któregoś dnia zostaną opublikowane. Myślę też nad nagraniem muzyki do mojej sztuki, obrazów...
Jaki jest teraz twój stosunek do Xmal Deutschland? Wciąż możesz się z identyfikować z jego przekazem czy czujesz się bardziej jak John Lennon, który wściekał się, gdy postrzegano go wyłącznie przez pryzmat The Beatles?
Wciąż jest to częścią mojego życia, zbudowałam na tym całą swoją karierę. Obrazy, które tworzę obecnie bazują na synestezji - kolor jest dla mnie muzyką. Ale na pewno jest mi trudno z tym, kiedy ludzie próbują zredukować mnie do piosenkarki - jestem artystką o wielu obliczach. Opowiadam o przeszłości tylko wtedy, gdy ktoś pyta.
Co takiego odnalazłaś w malarstwie, czego nie mogła dać ci muzyka?
Czuję się w pełni zadowolona, malując i robiąc zdjęcia. Jest to w całości o mnie i o mojej pracy. Nie muszę iść na żadne kompromisy, co było konieczne przez wiele lat. Mogę skoncentrować się na samej esencji. Dzięki temu jestem szczęśliwa i usatysfakcjonowana, nawet jeżeli czasami jestem trochę samotna. Kiedy jednak ludzie przychodzą zobaczyć moje prace na wystawach, zawsze jest przy tym dużo zabawy i rozmawiania o ich perspektywie na to, czym się zajmuję. To przyjemne, lubię to.
Rozmowa pierwotnie opublikowana w 2015 roku