À propos słońca, to właśnie od kompozycji o takim tytule rozpoczął się nowy rozdział w historii zespołu Popsysze, a przynajmniej dla tych, którzy znali ich dotąd wyłącznie z albumów. "Słońce" trafiło do sieci 3 stycznia i ujawniło to, o czym uczestnicy koncertów wiedzieli już od dawna - właściwa nazwa brzmi Psysysze, bo przy tej muzyce łatwiej odpłynąć, niż do niej zatańczyć. To zdecydowanie mój ulubiony kawałek z nowego albumu, a przy okazji także ulubiony w całej dyskografii gdańskiego tercetu. Na żywo jego moc okazała się jeszcze bardziej porażająca, między innymi za sprawą obecności Sławomira "Rodrigueza" Porębskiego. Ten doświadczony perkusjonalista - znany z Rocka's Delight czy Leszczy - wzmocnił folkowe wpływy w scenicznej odsłonie "Kopalina" i pchnął brzmienie zespołu w ciekawym kierunku. Z początku pomyślałem, że warto byłoby dalej eksplorować działalność w tym składzie, ale tym, co sprawia, że koncerty Popsysze są tak bardzo wyjątkowe jest ich unikalność. Wspominałem o tym w recenzji "Kopalina" (TUTAJ) - wielokrotnie widziałem Popsysze na żywo i za każdym razem potrafią zaskoczyć nowym pomysłem na przedstawienie swojej twórczości.
Jak przystało na premierę albumu, całość została odegrana od pierwszej do ostatniej minut, a pomiędzy utworami Jarek Marciszewski zdradzał kulisy powstawania "Kopalina". Nagrywanie za miastem nie jest niczym nowym, metodę tę praktykowali już hipisi w latach 60., ale w przypadku Popsysze można odnieść wrażenie, że był to przede wszystkim dobrze spędzony czas trzech przyjaciół na wspólnym urlopie. Niektórzy umawiają się na kopanie piłki po pracy, inni wyjeżdżają na kaszubską wieś i nagrywają płytę. Tę koleżeńską atmosferę i bezsłowną komunikację dało się odczuć także podczas koncertu i chyba lepszej reklamy Kopalino nigdy nie miało. Jeżeli jest to miejsce, które inspiruje chociażby do stworzenia rozpadającej się w niemal shoegaze'owym chaosie ballady nawiązującej do latarni morskiej Stilo, to odkrycie jego uroków będzie samą przyjemnością. Właściwie już sprawdziłem ceny wynajmu domków letniskowych i kto wie, może w lato wyruszę na podróż szlakiem Popsysze.
Koniec albumu nie był końcem koncertu. Muzycy odegrali także premierowy utwór, który na "Kopalino" nie wszedł, ponieważ został uznany za zbyt wyraźnie odstający od pozostałych. Rzeczywiście różnica była wyraźna, a momentami można było mówić już nie o Popsysze i nie o Psysysze, lecz o Metalsysze. Mam nadzieję, że ten pomysł nie przepadnie i zostanie kiedyś uwieczniony, co nie byłoby zaskoczeniem, biorąc pod uwagę to, że mamy do czynienia z kapelą pozostającą w ciągłym ruchu, zmieniającą się nie tylko z albumu na album, ale również z utworu na utwór, z koncertu na koncert.
Nowe Popsysze to dla mnie najlepsze Popsysze, jakie dotąd istniało, a "Kopalino" zasługuje na znacznie więcej niż zaledwie lokalną sławę. Około dwustu osób na koncercie to i tak nie lada wyczyn, ale liczę na to, że premiera w B90 była jedynie początkiem podboju Polski i wszechświata, bo o tak solidny i nieprzewidywalny materiał wytwórnie oraz festiwale powinni się bić.