Pisanie o tym, jak ważnym zespołem było Entombed i o wpływie jego pierwszych dwóch albumów na cały gatunek (a także o trzecim, niemalże rewolucyjnym) mija się z celem. O "Left Hand Path", "Clandestine", "Wolverine Blues", charakterystycznym, chropowatym brzmieniu gitar i niesamowitej naturalności kompozycji w ciągu ostatnich trzech dekad napisano chyba wszystko. Każda z tych trzech płyt zapisała się złotymi zgłoskami w kanonie death metalu i nigdy nie spotkałem fana tej muzyki, który nie znałby na pamięć którejkolwiek z nich. To płyty wielkie, ponadczasowe i legendarne.
Entombed A.D.: Nie będziemy żyć wiecznie, ale nie poddajemy się (wywiad)
Dyskografia piątki ze Sztokholmu była znacznie obszerniejsza, ale pozostałe albumy nie pozostawiły równie wyraźnego śladu w zbiorowej świadomości. Odbicie w inne rejony stylistyczne wraz z cieniem rzucanym przez "pierwszą trójkę" sprawiły, że materiały nagrane po "Wolverine Blues" bywają zapominane lub pomijane. Właśnie dlatego przygotowałem krótki przewodnik po mniej znanych albumach Entombed.
"DCLXVI: To Ride Shoot Straight and Speak the Truth" (1997)
"DCLXVI: To Ride Shoot Straight and Speak the Truth" jest naturalną kontynuacją koncepcji obranej przez szwedów na "Wolverine Blues", a jednocześnie stanowi wyraźny krok w kierunku odleglejszym od death metalu. W każdym dźwięku na tym albumie wciąż dobitnie słychać, że mamy do czynienia z Entombed, a jednocześnie są to utwory dużo bardziej bujające, silniej inspirowane rockowymi wpływami, momentami wręcz garażowo niechlujne. Stawiam ten album bardzo wysoko, a otwierający utwór - z charakterystyczną partią perkusji (bliźniaczą do "Children of the Grave" Black Sabbath) - jest jedną z lepszych kompozycji w dorobku zespołu. Aż do wieńczącego całość "Wreckage" mamy do czynienia z niesamowicie równym wydawnictwem, buńczucznym i odważnym. Czwarty album Szwedów jest jednocześnie chamski i przebojowy, zapada głęboko w pamięć. Prawdopodobnie gdyby dokładnie ten sam materiał wydała nieznana kapela (nienosząca etykiety "Left Hand Path"), otrzymalibyśmy płytę, która od razu wbiłaby się do kanonu.
"Same Difference" (1998)
Chyba najbardziej kontrowersyjny album Entombed, przez lwią część fanów uważany za najgorszy. Czy uważam, że krążek z psiakiem na okładce jest zły? Nie. Czy rozumiem wszystkich, którzy tak uważają? Owszem. "Same Difference" jest przede wszystkim albumem, na którym Petrov z ekipą zawędrowali najdalej od swoich korzeni. To płyta, która odbiła w stronę rockową i prędzej postawiłbym ją obok na przykład Zeke niż "Left Hand Path". Brzmienie wyczyszczone, L.G. nawet nie próbuje udawać growlu, tylko w cudownie pokraczny sposób stara się znaleźć złoty środek pomiędzy śpiewem a krzykiem. Nie przeszkadza mi rockowa piosenkowość tego albumu, większym problemem jest to, że kompozycje z "Same Difference" nie wpadają w ucho tak szybko, jak te z "DCLXVI: To Ride Shoot Straight and Speak the Truth". Nawet jeżeli pojawiają się świetne solówki i kilka naprawdę dobrych riffów (których obecność sprawia, że konotacje personalne Entombed i Hellacopters ostatecznie przestają zaskakiwać), to całościowo czegoś tej płycie brakuje. Łaciaty pies z okładki stał się czarną owcą dyskografii.
"Uprising" (2000)
"Uprising" był poniekąd triumfalnym powrotem Entombed do stylistyki, w której czują się najlepiej. Wróciło charakterystyczne, chropowate brzmienie gitar, a przy całej tej rock'n'rollowej przebojowości, ponownie na wierzch zaczął się przebijać death metal. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to właśnie na "Uprising" po raz pierwszy osiągnięto idealne wyważenie składników w mieszance zwanej death'n'rollem. Album jest niesamowicie przebojowy, pełen smaczków, zapadających w pamięć momentów, a jednocześnie ani na sekundę nie wytraca impetu czy ciężaru. Każdy z numerów porywa (moim faworytem jest delikatnie punkujący "Won't Back Down"), do tego świetne solówki i przemyślane kompozycje. Główną siłą "Uprising" jest jednak czerpanie z wielu różnych źródeł - oprócz death metalu i rock'n'rolla jest na tej płycie pełno punka, grunge'u i klasycznego rocka, a jednocześnie wszystko doskonale siedzi i trzyma się kupy dopełnione przez (w miarę) dobrze napisane, ponure teksty. Części składowe tego albumu zgrały się ze sobą idealnie.
"Morning Star" (2001)
Album zauważalnie słabszy od "Uprising", ale wciąż bardzo dobry. Entombed na "Morning Star" podjęło próbę odbicia w death metal po latach eksperymentów, a jednocześnie słychać, że wszystkie dotychczasowe wydawnictwa odcisnęły na nim swoje piętno. To album przeważnie wolniejszy i mniej agresywny niż pierwsze dwie płyty, choć czasami zdarzy się przemycić jakąś zagrywkę rodem z poprzedniego wydawnictwa. Całościowo można go uznać za ciekawą próbę zrobienia kroku wstecz - "Morning Star" brzmi trochę tak, jak brzmią albumy kapel reaktywujących się po kilkunastoletniej przerwie (aczkolwiek nie jest pozbawiony świetnych numerów - "Chief Rebel Angel" czy "Young Man Nihilist"). Na pewno miło usłyszeć, że Szwedzi nie zapomnieli o swoich początkach, koniec końców i tak wyszli z tego obronną ręką.
"Inferno" (2003)
"Inferno" jest kolejnym dowodem na to, jak bardzo Entombed lubiło kroczyć własną ścieżką i nie zwracało uwagi na to, czego po nich oczekiwano. Ponowne odbicie w innym kierunku - płyta znacznie cięższa i wolniejsza niż poprzedniczki, słychać na niej zaskakująco dużo wpływów hardcore'u (zwłaszcza w "The Fix Is In" - jednocześnie najlepszym utworze na płycie). Ten ciężki, walcowaty album pozbawiony jest litości - nie zatrzymuje się ani na chwilę. Każdy utwór został przemyślany, dopracowany i świetnie napisany. Do obranej na "Inferno" formuły głos Petrova dopasował się idealnie, a solidne partie perkusji (za które odpowiadał Peter Stjarnvind) nadały kompozycjom odpowiedniego feelingu.
"Serpent Saints - The Ten Amendments" (2007)
Ostatni pełny album Entombed. Przyznam szczerze - zawsze miałem z nim problem. Otwierający "Serpent Saints" jest jednym z najlepszych nagranych przez Entombed - dynamiczny, oparty na d-beacie, z genialnym zwolnieniem w środku, ale po tym wspaniałym otwieraczu, cała płyta siada. To niezły deathmetalowy album, zawierający sporo naprawdę fajnych numerów (na przykład "Amok"), ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ta płyta nagrana została trochę na siłę. Zazwyczaj o "Same Difference" mówi się, że jest najgorszą płytą Entombed, ale dla mnie jest nią właśnie "Serpent Saints". Brakuje tutaj chwytliwości i polotu kompozycyjnego, które były tak bardzo wyraźne na poprzednich wydawnictwach.
W całokształcie dyskografii Entombed najbardziej urzeka to, że ekipa ze Sztokholmu zawsze robiła wszystko po swojemu. Mieliśmy do czynienia z zespołem wręcz bezczelnie odważnym, pełnym potencjału i odwagi do kształtowania własnej tożsamości. To wyjątkowo istotne w obliczu niedawnej śmierci L.G. Petrova, bo o ile w przypadku wielu osób można podejrzewać, że ich dziedzictwo będzie żywe przez lata, o tyle jeżeli chodzi o tego krzykacza, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.