Duet założony przez Piotra "Bajzla" Piaseckiego i Jacka "Budynia" Szymkiewicza wystąpił w czwartkowy wieczór w Wydziale Remontowym, gdzie zaprezentował materiał z wydanych dotąd dwóch albumów.
Babu Król na polskiej scenie muzycznej istnieje od trzech lat, ale jego założyciele nie należą do muzycznych debiutantów. Oboje znani są z formacji Pogodno, której liderem jest właśnie Jacek "Budyń" Szymkiewicz. Piotr "Bajzel" Piasecki występował tam jako gitarzysta basowy, ale poza tym zespołem może pochwalić się również solowymi albumami. Z czasem współpraca między Piaseckim a Szymkiewiczem zacieśniła się jeszcze mocniej, czego efektem jest właśnie Babu Król.
Trudno w jakikolwiek sposób sklasyfikować muzykę graną przez Babu Króla - jest ona na tyle różnorodna i nietypowa, że wyłamuje się ze wszelkich schematów. Próba umiejscowienia dokonań zespołu w takich kategoriach jak rock czy alternatywa jest wciąż mocno ograniczający. Nie sądzę, żeby można było w ogóle oddać charakter tej muzyki słowami - tego trzeba po prostu posłuchać. Zwłaszcza na żywo.
Na koncercie nie było wielu muzycznych udziwnień, jeśli chodzi o instrumenty - Bajzel łączył swoja grę na gitarze z nagranymi uprzednio dźwiękami, od czasu do czasu wspierając Budynia na wokalu. Budyń skupił się przede wszystkim na jak najlepszej oprawie wokalnej, od czasu do czasu sięgając również po saksofon. Wokalista nie jest jednak typem osoby, która jest w stanie spokojnie odśpiewać utwór po utworze. Na scenie sporo się dzieje, głównie właśnie za jego sprawą - to nie tylko wokal, ale wczuwanie się w wykonywany utwór, dynamiczne poruszanie się, podrygiwanie, tańczenie, wymachiwanie rękami, czy dopełniająca teksty piosenek mimika twarzy. Chwilami podczas koncertu nawet scena wydawała się zbyt mała, żeby pomieścić to wszystko, co chciał zaprezentować Szymkiewicz - muzyk schodził wówczas do publiczności, mieszał się w tłum lub dyrygował publiką. Przy jednym z takich momentów zarządził, by wszyscy zebrani pod sceną połączyli się w pary i zaczęli tańczyć.
Odniosłam wrażenie, że taki kontakt z publicznością był trochę... zbyt dominujący. Na uwagę i pochwałę zasługuje fakt, że Budyń jest wobec publiki bardzo bezpośredni: stara się zniwelować barierę, jaka tworzy się między słuchaczami i artystami, właśnie poprzez tego typu mieszanie się w tłum, taniec i słowne zaczepki w kierunku fanów. Bardzo cenię podejmowane przez artystów chęci, by nawiązać bliższy kontakt z publiką i zatrzeć różnice, jakie między nimi występują; jednak momentami odczuwałam trochę nadmierną próbę narzucenia kontroli nad tym, co dzieje się wśród osób przybyłych na koncert. Po raz pierwszy poczułam się nieswojo na koncercie; miałam wrażenie, że jeśli zachowanie publiki odbiegnie od wyobrażeń i założeń Jacka Szymkiewicza, to muzyk nie omieszka się do tego odnieść słownie; niby żartobliwie, ale jednak dosadnie.
Najgorzej pod tym względem mieli fotografowie - Budyń nie krył niezadowolenia z ich obecności i zadania, jakie mieli do wykonania. Od pierwszych piosenek zwracał uwagę na ich pracę i niechętnie się do nich odnosił. Oczywiście, trudno na to patrzeć tylko jednostronnie - być może artysta chciał utrzymać specyficzną, kameralną atmosferę, której dźwięki i praca sprzętu fotograficznego trochę ujmowały. Z drugiej strony, chociażby z racji mojego zadania, trudno mi się nie zsolidaryzować z tymi, którzy również potrzebują zebrać konkretny materiał z występu.
Podczas koncertu zostały zaprezentowane utwory zarówno z pierwszego albumu Babu Króla, "STED", na którym można usłyszeć twórczość Edwarda Stachury w zupełnie innej, nowatorskiej formie, jak i z drugiego krążka "Kurosawosyny", gdzie pojawiają się własne kompozycje Piotra Piaseckiego i Jacka Szymkiewicza. Pierwsza płyta przyjęta była ze sporym entuzjazmem - alternatywne i oryginalne wykonanie autorskich utworów Stachury po raz kolejny przybliżyła nam tę kultową już postać i pozwoliła zobaczyć ją w zupełnie innym świetle. Wielu osobom Edward Stachura kojarzy się raczej ze spokojnymi interpretacjami w wykonaniu Starego Dobrego Małżeństwa - choć pięknymi, to jednak nie zawsze trafiającymi do młodszego pokolenia. Babu Król udowodnił, że twórczość Stachury jest o znacznie bardziej wielowymiarowa i podatna na różne muzyczne metamorfozy. Budyń i Bajzel nawet ballady potrafią zmienić w skoczne utwory i tym samym odświeżyć wizerunek idola sprzed lat. Nowatorskie podejście muzyków do tych piosenek sprawi, że Stachura wyda się inspirujący zarówno młodszym słuchaczom, jak i zaskoczy tych, którzy już znali jego twórczość. Z największym aplauzem ze strony publiczności spotkały się wykonane przez Babu Króla utwory "Co Noc" (odśpiewany aż dwukrotnie) oraz "Biała Lokomotywa".
Nie gorzej broni się druga płyta Babu Króla. Kawałki takie jak "Nomady", "Czerwień" czy "Nie Napinaj", w połączeniu z charyzmatycznym wykonaniem, na długi czas pozostają w głowie po samym występie. Dla mnie był to niezbity dowód na to, że muzycy mają niewyczerpane pokłady pomysłów na siebie, a niezobowiązująca, trudna do sklasyfikowania forma daje im sporo wolności i pola do popisu. Samo wykonanie wzbogaca i tak już solidne pod względem artystycznym numery: wkład Budynia w interpretację piosenek jest kolejnym powodem, dla którego powinno posłuchać się Babu Króla na żywo.
Nie zabrakło również paru osobistych zwierzeń czy poglądów. Między kolejnymi utworami Budyń chętnie dzielił się z publicznością swoimi przemyśleniami na różne tematy polityczne bądź społeczne, na szczęście jednak nie moralizując i zachowując lekki wydźwięk swoich krótkich, mówionych wystąpień. Były jednak momenty, w których nie do końca dałam się ponieść zachwytowi publiczności nad muzykami - sposób wykonania jednego z utworów wydał mi się trochę naciągnięty, bez tej świeżości, która mnie urzekła na początku koncertu. Zgubił się gdzieś ten dystans i naturalność, jaką dało się odczuć na początku i wydawało mi się, że Jacek Szymkiewicz bardzo stara się na siłę podciągnąć wykonanie pod pewną założoną formę. Tu jednak spisał się Piotr Piasecki - widać było, iż doskonale bawi się tym co robi. Grał (i czasami śpiewał) bez żadnego zadęcia, a za to z ogromnym luzem i lekkością, co stanowiło ciekawy kontrast ze sposobem śpiewania kolegi z zespołu.
Koncert zakończył się w żartobliwy sposób - muzycy zabrali się za wspólne z publicznością odśpiewywanie znanych i kultowych przebojów sprzed lat - "Sweet Child O' Mine" czy "Redemption Song". Za pomocą takich coverów muzycy pokazali dystans, jaki mają do siebie i swojej twórczości. Po krótkiej przemowie końcowej Budynia i jego podziękowaniach w stronę fanów, widzowie rozeszli się w lekkiej atmosferze z uśmiechami na twarzach.
Ogólnie rzecz biorąc, byłam pozytywnie zaskoczona występem, i pomijając kilka niepewnych (dla mnie) momentów, poleciłabym wybranie się na koncert Babu Króla każdemu, kto jest trochę znudzony poprawnymi, lecz niewyłamującymi się ze schematu występami. Zarówno charyzmatyczni muzycy, nietypowa interpretacja i pełen świeżości repertuar zespołu może spodobać się tym, którzy szukają odrobiny odmiany od standardowego grania w konkretnym muzycznym gatunku i stylu. Ponadto, świetnie współpracujący ze sobą Budyń i Bajzel z pewnością potrafią rozbawić publiczność i dostarczyć fanom ciekawych muzycznych wrażeń.