Obraz artykułu Lambert w klubie Żak

Lambert w klubie Żak

Dwupiętrowy baner z zamaskowaną postacią oraz podpis „Stay in the Dark” - to musiało zrobić wrażenie, bo na koncercie Lamberta w klubie Żak niemal wszystkie krzesła były zajęte, choć nawet najbardziej zagorzali miłośnicy fortepianowej muzyki mogli dotąd o nim nie słyszeć.

Skórzana, zwierzęca maska z rustykalnymi wzorami oraz długimi rogami została zainspirowana tradycyjnymi wyrobami pochodzącymi z Sardynii, które wykorzystywane są podczas karnawałów w Ottanie zamieszkanej przez nieco ponad dwa i pół tysiąca osób, a więc jedną czwartą mojego rodzimego Nowego Portu. W tej maleńkiej mieścinie pojawił się unikalny zwyczaj o tak olbrzymim ładunku inspiracyjnym, że hamburski pianista nie potrafił się mu oprzeć. Zamówił własną Sos Boes, nie z drewna, lecz nie mniej imponującą. Jeżeli jednak spodziewaliście się, że za scenę w Sali Suwnicowej wkroczy tajemnica persona w owczej skórze, zapłoną pogańskie posążki, a dziewice podejmą rytualny taniec wokół fortepianu, mogliście poczuć się zawiedzeni. Zaakceptowanie rozbieżności pomiędzy aparycją Lamberta, a jego zachowaniem okazało się najtrudniejszym zadaniem tego wieczoru.

 

Zamyka człowiek oczy przy takim „Locked”, otwiera głowę, bezwiednie opuszcza salę koncertową, choć jego ciało wciąż siedzi na krześle. Wydaje się, że w zasięgu dłoni jest jakieś bliżej nieokreślone objawienie i kiedy już mamy go dostąpić, brutalnie zostajemy wciągnięci do własnych bebechów przez pięciominutową opowiastkę o Arnoldzie Schwarzeneggerze wygłoszoną w języku angielskim z akcentem szalonego niemieckiego naukowca. Przyznam, że niewiele momentów w historii kina wzruszyło mnie tak bardzo, jak kciuk T-800 wystający z topiącej się stali, ale przywoływanie „Terminatora 2” i „Pamięci Absolutnej” w tak wzniosłym momencie potrafi zirytować bardziej niż reklamy na Polsacie. Cały domniemany mistycyzm Lamberta ulotnił się w kilka minut po opowieści o regularnym, bo odbywanym jednego jesiennego dnia w roku bieganiu (dźwiękowo zobrazowanej utworem „Run”); po wspomnieniu o dziewczynie, która zaśmiała się naszemu bohaterowi w twarz, ale nie zdradziła powodu („Lucerne”); po wywodzie na temat dźwięku „H” i odkryciu, że wymawia się go u nas dokładnie w ten sam sposób, co za zachodnią granicą. Z drugiej strony, być może założenie, jakoby za maską musiało się skrywać coś posępnego, melancholijnego i niemego jest banalnym uproszczeniem, a Lambert w groteskowy sposób pokazał, jak przełamać stereotyp.

 

Oratorskie potrzeby Lamberta można zrozumieć również po przyjrzeniu się jego dyskografii - tylko dwa krążki, przy czym pierwszy trwa czterdzieści minut i zawiera dwadzieścia jeden kompozycji. Trochę jak „Scum” Napalm Death. Na szczęście pianista zostawił zapas energii na same wykonania i co rusz odrywał wzrok od klawiatury, żeby zlustrować reakcje publiczności albo wykonywał zupełnie zbędne ruchy rękoma (a nawet nogami) poprzedzające wciśnięcie klawisza. Z takiego obrazu koncertu wyłania się prosty wniosek - to nie mogła być muzyka skomplikowana. Wyobrażacie sobie Vijaya Iyera grającego butem albo biorącego potężny zamach przed wyciśnięciem dźwięku z fortepianu? Oczywiście, że nie, co jednak w żaden sposób nie uwłacza Lambertowi, ponieważ jego atutem jest przede wszystkim umiejętność tworzenia przejmującego nastroju. Wielu muzyków wysłuchując na przykład „Stay in the Dark” czy „Noise”, mogłoby pomyśleć: „Zagrałbym to z marszu” i rzeczywiście technicznie pierwszy lepszy student Akademii Muzycznej dorównałby zamaskowanemu pianiście, ale skomponowanie czegoś tak minimalistycznego, tak silnie chwytającego za gardło i tak intensywnie zapadającego w pamięć, wymaga znacznie większego kunsztu niż odegranie jednej z wielu wirtuozerskich solówek.

 

Obydwa albumy Lamberta znam na pamięć i nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani jednego zdania krytyki na ich temat. W sytuacji koncertowej najpierw byłem rozbawiony, później nieco zawiedziony, aż wreszcie zafascynowany dziwaczną grą, która na pewno nie do każdego przemówiła, ale przynajmniej była niecodzienną próbą zabawy z publicznością i własną twórczością.

 

foto: Paweł Wyszomirski, RED SEVEN Photography & Video Productions


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce