Obraz artykułu Bokka w Teatrze Szekspirowskim

Bokka w Teatrze Szekspirowskim

Nie ma chyba na polskiej scenie muzycznej drugiego tak tajemniczego zespołu, jak Bokka.

Niewiele o nich samych wiadomo - grupa unika wywiadów i gardzi celebryctwem, stawiając na pierwszym miejscu twórczość i muzykę. Nieznana pozostaje również tożsamość członków formacji - kim są, jak się nazywają, a także jak wyglądają. Na scenie występują w maskach. Wydawałoby się, iż w obecnych czasach zespół, który nie dba o wszechobecną prezentację swojego wizerunku oraz nie udziela się w mediach raczej będzie miał problem z przebiciem się do szerszej publiczności. Tymczasem wyświetlenia utworów Bokki zamieszczanych na serwisach muzycznych można by liczyć w setkach tysięcy lub nawet milionach. Tę popularność potwierdziła również liczba osób, która zebrała się w sobotę w Teatrze Szekspirowskim, by na własne oczy zobaczyć tę enigmatyczną grupę.

Tuż po godzinie 20.00 na scenie pojawił się support - Yoachim, młody kompozytor i autor tekstów. Zaprezentował kilka utworów, grając na klawiszach i korzystając z podkładów. O ile zaciekawiła mnie barwa jego głosu - delikatna, przyjemna, ciepła - to jednak sam występ wydał mi się dość przeciętny. Trudno powiedzieć, czy to kwestia repertuaru, czy też może dobrania kolejności utworów; niby wszystko zgrabnie skomponowane i dobrze wykonane, ale zabrakło czegoś, co trochę by się wyróżniało i wyłamywało ze schematu. Zamiast tego utwory, choć przyjemne do posłuchania, wydawały się nieco monotonne. Brakowało mi również jakiejś odmiany w sposobie wykonywania piosenek i wokalu, jednak tu doczekałam się zmian w ostatnich utworach, które odśpiewane były trochę mocniej i ostrzej - takiego Yoachima chętnie posłuchałabym dłużej. Na tym jednak zakończył się jego występ; sam muzyk przyznał, że "ledwo się rozkręcił, a już musi schodzić ze sceny". Nie zaprezentował tego wieczoru już nic więcej i tym samym jego występ wydał mi się zaledwie poprawny. A szkoda, bo Yoachim ma spory potencjał i mógłby jeszcze wielu zaskoczyć.

W końcu nadszedł czas na najbardziej wyczekiwanych muzyków tego wieczoru - na scenę wyszło czterech chłopaków i jedna dziewczyna - tyle dało się dostrzec z tego, co zostało zakryte kolczastymi maskami i srebrnymi kombinezonami. Bokka wzbudza tyle emocji, że w ich wypadku wystarczyło ledwie wyjść zza kulis, aby na gwałtownie wzrosły ciekawość i entuzjazm publiczności. Później było jeszcze tylko lepiej - już za sprawą pierwszych taktów publika na dobre się rozgrzała.

Z jednej strony skrytość miała chronić muzyków przed nadmiernym zainteresowaniem ich życiem prywatnym i skierować uwagę fanów oraz krytyki przede wszystkim na twórczość. Jednocześnie ich wizerunek, tak owiany tajemnicą i skrzętnie ukrywany, jeszcze bardziej potęguje ciekawość słuchaczy. Zresztą, muzycy bardzo dobrze wykorzystują pomysł, który sami wykreowali i bawią się tą zagadkowością; ich występ to nie zwykły koncert, ale jedno, spójne i wielkie przedstawienie. Elektroniczne dźwięki Bokki na żywo są mocno podrasowane świetną grą instrumentów, która nadaje im bardziej rockowy charakter, niż jest to słyszalne na nagraniach. Głos wokalistki również brzmi niesamowicie - bardziej zadziornie i drapieżnie niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni na płytach. Obserwując ją na scenie, aż trudno uwierzyć w to, że z tak drobnej osoby może wypłynąć taki kawał głosu. Wszystko to - melodia, wokal, instrumenty - wydają się bardziej nieposkromione, głębsze i ostrzejsze niż w wersji płytowej. Całość uzupełniona jest fantastycznymi wizualizacjami i grą świateł rewelacyjnie dopasowanymi do atmosfery poszczególnych utworów. Występ wydaje się doskonale zaplanowany w każdym calu jak najlepsze przedstawienie, a jednocześnie nie traci nic ze swojej świeżości i naturalności.

To chyba właśnie postać wokalistki zwraca największą uwagę. Choć każdy z muzyków ma ogromne znaczenie dla udanego koncertu, to głównie na nią kieruje wzrok większość publiczności. Drobna i niepozorna osóbka, będąca jednak w stanie wydobyć z siebie niesamowicie przejmujący głos, wydaje się również rządzić na scenie. Podczas śpiewania raz po raz uderzała ręką lub pałeczką w elektroniczne instrumenty z taką pasją, jak gdyby dyrygowała całym zespołem. To również ona jest odpowiedzialna za kontakt z publicznością - wprawdzie ograniczony i niebezpośredni, bo do tego posługuje się urządzeniem, który przesyła tekst na ekran. Bokka konsekwentnie trzyma się swojego planu, by schować przed publiką jak najwięcej z życia prywatnego i pozostawić ich jedynie z samą twórczością zespołu.

Porównując obie płyty w dorobku zespołu Bokka, osobiście skłaniam się trochę bardziej ku tej pierwszej. zatytułowanej po prostu "Bokka". Zachwyciła mnie bardziej niż najnowszy krążek grupy, "Don't Kiss and Tell", który to był głównie promowany podczas sobotniego występu w Teatrze Szekspirowskim. Słysząc repertuar z tego albumu w wykonaniu na żywo musiałam jednak powtórnie przetworzyć wszystko to, co usłyszałam, tym razem w wersji o wiele mocniejszej niż to, co można usłyszeć z nagrań. Koncertowe wykonanie utworów z nowej płyty bardzo mnie przekonało do najnowszego dzieła Bokki. Mimo pewnych różnic między dwoma albumami, zespoł wciąż rozwija się w wyznaczonym przez siebie kierunku, jednocześnie nie zamykając się na różne eksperymenty muzyczne.

Zespół, mając na uwadze fanów, którzy mu towarzyszyli od początku, nie zignorował jednak kompletnie poprzedniego albumu i wykonał parę pochodzących z niego utworów. Choć zespół głównie skupia się na własnych kompozycjach, to ma w swoim dorobku również ciekawy cover "Love Will Tear Us Apart" Joy Division. Zwykle dość sceptycznie podchodzę do coverów bardzo znanych piosenek, a przy tak kultowym utworze jak "Love Will Tear Us Apart" moje obawy jeszcze bardziej wzrosły. Z jednej strony zawsze jestem ciekawa, jaki pomysł ma artysta na odmienne wykonanie znanego przeboju; z drugiej jednak obawiam się, że w porównaniu z oryginałem utwór nie tylko wypadnie blado, ale również pozostawi niesmak i nieprzyjemne wrażenie. O tym drugim w przypadku Bokki nie ma mowy - przebój Joy Division brzmi rewelacyjnie w ich wersji. Jest inaczej; trochę bardziej elektronicznie, chyba odrobinę mniej ponuro, ale wciąż porywa, i, podejrzewam, spodobałby się nawet najbardziej wymagającym fanom Joy Division.

Gdybym miała wyróżnić kompozycje, które zrobiły na mnie największe wrażenie podczas występu Bokki, to byłoby to "Reason", szeroko doceniany "Town Of Strangers" oraz "What A Day". Ten ostatni, najbardziej dynamiczny i żywiołowy, był swego rodzaju punktem kulminacyjnym koncertu, po którym grupa zaczęła lekko zwalniać, przygotowując publiczność na koniec występu. Nie obyło sie również bez bisów - zebranym pod sceną fanom wciąż było mało.

Ponad godzinny koncert wciąż pozostawiał niedosyt - Bokka to jeden z tych zespołów, które chce się oglądać częściej. Każdy, kto widział ich na żywo, z pewnością chętnie wybierze się ponownie - są niepowtarzalni, oryginalni i niejednym nas pewnie jeszcze zaskoczą, niezależnie od tego, ile razy mieliśmy okazję ich zobaczyć. Biorąc pod uwagę ich nieustanny rozwój i niekończące się pomysły, pozostaje tylko czekać na kolejne płyty w dorobku Bokki i oczekiwać ich ponownej wizyty w Trójmieście.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce