Obraz artykułu Illusion w klubie Pokład

Illusion w klubie Pokład

Powrót Illusion był do tego stopnia wyczekiwanym wydarzeniem, że pozwolił zapełnić największą wrocławską salę koncertową.

Najpierw miał być tylko jeden raz, później tylko trzy kolejne, aż wreszcie zespół wrócił do regularnego występowania (a nawet nagrywania), co nie odebrało mu jednak siły rażenia, a już na pewno nie podczas tak wyjątkowego wieczoru, jak w klubie Pokład.

Dokładnie pamiętam dzień, w którym dowiedziałem się o istnieniu Illusion. Kolega z dzielnicy (obecnie gitarzysta zespołu Proghma-C) wybiegł na piłkarskie boisko, twierdząc, że gra z numerem trzecim, na dowód czego pokazał koszulkę z trzema wyprostowanymi palcami na czarnym tle. Od słowa do słowa okazało się, że to okładka kasety i to okładka zespołu z dzielnicy, a chwilę później ruszyła cała machina fascynacji z wymienianiem się taśmami oraz analizowaniem tekstów na czele (ileż to opinii krążyło wokół tego, co może oznaczać słowo „keff” albo w jakim języku śpiewane jest „140”). Jako dzieciak z Nowego Portu również zaliczyłem bezrefleksyjne zasłuchiwanie się w „Coco Jambo” i innych Scooterach, ale zawsze pomiędzy marnymi nagraniami firmowanymi logiem Vivy znajdowała się dyskografia Illusion i zdawało się to zupełnie naturalne.

Od „3” wszystko się dla mnie zaczęło. Wszystko z Illusion, wszystko z polską muzyką, która okazała się mieć inne oblicze niż tylko „Ole, Olek!” Top One czy duet Piasek/Chojnacki, wszystko ze świadomym obcowaniem z dźwiękiem. Na koncerty w tamtym czasie mógłbym iść wyłącznie pod opieką dorosłego, ale chętnych brakowało, więc Illusion na żywo było dla mnie aż do zeszłego weekendu przede wszystkim zespołem z dużych hal i dużych imprez plenerowych. Dopiero w Pokładzie poczułem namiastkę tego, jak kilka lat starsi ode mnie koledzy musieli się bawić dwie dekady temu chociażby w Kwadratowej. Żadnych barierek, żadnej fosy, żadnych scen o wysokości trzech metrów - kameralna atmosfera, pomimo pękającego w szwach klubu. Zresztą muzycy weszli na scenę niczym spóźnieni goście na domową imprezę. Lipa rzucił kilka słów o opóźnieniu wynikającym z problemów na bramce, ktoś odkrzyknął, że pewnie prezydenta nie chciano wpuścić na koncert, a śmiech przetaczający się od wejścia aż po bar momentalnie przemienił zupełnie obcych ludzi w grupę dobrych kolegów.

Najważniejszym składnikiem doskonałej atmosfery panującej tego wieczoru w Pokładzie była oczywiście muzyka i odegrana utwór po utworze „Trójka”. Pierwsze cztery pozycje - „To Co Ma Nadejść”, „Vendetta”, „Keff” oraz „Nikt” - to stałe punkty niemal każdego koncertu Illusion i chociaż nigdy nie mam ich dosyć, to akurat tego wieczoru najbardziej czekałem na nieco mniej znane kompozycje, których dotąd w scenicznym wydaniu nie słyszałem. Na pierwszy ogień poszło „Nowhere” - nieco cięższe niż na albumie, z agresywniejszym wokalem i jedną z moich ulubionych perkusyjnych partii w dorobku kapeli. Charakterystyczne dla „3” jest to, co Lipa we własnej osobie opisał na koncertowym „4 Bolilol Tour”: „Następna piosenka wiadomo jest jaka - szybka, po prostu. Po wolnej musi być szybka, takie są zasady muzykowania”. Z tym, że tutaj doszło do ciągłego powtarzania tej zasady - melancholijna „Wrona”; niewiele szybsze, ale znacznie bardziej agresywne „Don't Creep”; „Agressive '96” ze zwrotką przypominającą wręcz poezję śpiewaną i wykrzyczanym refrenem; odwrotnie - zadziorne zwrotki i przejmujący refren w „Holy Land”; radosne, bliskie punk rockowi „140” i wreszcie niesamowite „Choćby Jęk”, które dostarcza tak intensywnych bodźców, że nawet po dodaniu ciężkiego riffu na sam koniec nie pozwala ruszyć się z miejsca.

Z poruszaniem się nie było natomiast problemu przy innych utworach - zarówno jednogłośnie odśpiewanych przez publiczność „klasykach” typu „B.T.S.”, jak i opublikowanym już po reaktywacji „Solą w Oku”. Co jakiś czas dało się słyszeć pojedyncze głosy domagające się „Noża”, ale zwyczajowym miejscem dla „przebojów” tego kalibru jest bis i faktycznie z tym kawałkiem Illusion powróciło na scenę, gdy widzowie jednoznacznie dali do zrozumienia, że nie zamierzają opuszczać klubu. Jest w tym utworze coś tak skrajnie rozluźniającego, że ciała same wpadają we wściekłe konwulsje. Kilka lat temu kolega nieomal wybił mi zęby, gdy Lipali zgrało „Nóż” w gdańskim Mechaniku, a później sam stracił dwa w Ergo Arenie, ale kiedy wybrzmiewa ten potężny, wyrazisty riff, to władanie kończynami nagle staje się niezależne od woli słuchacza.

Widziałem Illusion na żywo już kilka razy, ale od czasu powrotu w Hali Stulecia był to najbardziej emocjonalny z występów. Rodzinna atmosfera, ciasny klub, materiał sprzed lat - to idealne warunki, żeby znowu poczuć atmosferę połowy lat 90., które - sądząc po aktualności tekstów z „Trójki” - nie były aż tak bardzo różne od współczesności.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce