Obraz artykułu Folkmetalowy wieczór: Eluveitie w B90

Folkmetalowy wieczór: Eluveitie w B90

W czwartkowy wieczór trójmiejscy fani cięższych muzycznych brzmień byli podzieleni na dwie grupy: na tych, którzy wybrali się na koncert Judas Priest i na tych, którzy zdecydowali się obejrzeć występ Eluveitie w B90.

Ta druga grupa, choć mniej liczna, na pewno nie czuła się zawiedziona swoim wyborem.

Ithilien

Na koncertach w B90 zawsze można liczyć na solidne rozgrzanie przed występem głównym zapewnione przez świetnie dobrany support. Nie inaczej było tym razem - jako pierwsza wystąpiła belgijska, grająca melodic folkmetal kapela Ithilien, która nazwę zapożyczyła od krainy z tolkienowskiej sagi "Władca Pierścieni". Założona w 2005 roku, do tej pory wydała jedną EP i jeden debiutancki album "From Ashes to the Frozen Land". Na przestrzeni lat skład grupy ulegał zmianom - obecnie liczy siedmiu muzyków. Z tego powodu słychać również różnice między albumowymi nagraniami a koncertami - choć te pierwsze zdecydowanie zachęcają do posłuchania grupy, to występy na żywo są bogatsze i o wiele lepsze. Ciężkie metalowe brzmienie urozmaicone jest dźwiękami dud i liry korbowej. Ciekawym elementem były również stroje muzyków - długie lniane szaty, skóry i futra. Połączenie różnorodnych instrumentów, klimatycznych strojów i mocnego growlu wokalisty sprawdziły się - publika ciepło przyjęła zespół. Na początku miałam wrażenie, że członkowie (z wyjątkiem wokalisty, który wczuł się w rolę lidera grupy oraz basisty, który nie mógł powstrzymać śmiechu) nie czują się zbyt pewnie na scenie; później jednak oklaski gdańskiej publiczności dodały im otuchy i grupa rozkręciła się. Jeden z ciekawszych utworów to "Drinkin' Song" rozpoczynający się motywem na dudach i lirze korbowej, do którego włączone są później mocne gitarowe riffy, solówki i perkusja. Z każdym kolejnym utworem grupa radziła sobie coraz lepiej, więc schodząc ze sceny po zaplanowanym czasie, pozostawiła duży niedosyt. Dopraszano się o bis, ale niestety przewidywany rozkład na ten wieczór nie pozwalał na dłuższe granie. Po koncercie miałam okazję chwilę porozmawiać z dwójką członków Ithilien - Maximem oraz Sabriną. Pozytywnie nastawieni i nakręceni tak przyjaznym odbiorem ich muzyki, kończą trasę z Eluveitie i być może już w kwietniu zaskoczą nas nowym materiałem. Warto obserwować ten zespół - niedługo może być o nim znacznie głośniej.

Skálmöld

Drugi zespół supportowy był znany polskiej publiczności nieco lepiej - Skálmöld miał już za sobą występy w roli headlinerów dwa miesiące wcześniej, podczas trasy, w ramach której odwiedzili również Polskę. W swojej rodzinnej Islandii Skálmöld jest największym metalowym fenomenem; teraz zaczynają podbijać resztę Europy, w czym trasa z Eluveitie na pewno pomoże. Swoją muzykę określają jako battle metal - mieszankę death/trash metalu z viking metalem, nawiązującym do tradycji i historii tej ludności. W swoją twórczość muzycy wplatają także islandzkie tradycje i motywy kulturowe. Teksty piosenek wpasowują się w ściśle określone zasady pisania dawnej islandzkiej poezji i przytaczają wiele podań i legend z nordyckich obszarów. Popis grupy Skálmöld to żywiołowy koncert z miażdżącymi czterema gitarami potrafiącymi swoim brzmieniem zatrząść całym budynkiem, szaloną perkusją, klawiszami oraz growlem wokalisty Björgvina Sigurðssona i przeszywającym wrzaskiem Baldura Ragnarssona. Ten ostatni skupiał na sobie większość uwagi - niewyczerpanymi pokładami energii, donośnymi wrzaskami i świetnym kontaktem z fanami szybko zjednał sobie publiczność. Intrygująca była również postać pani grającej na klawiszach - nienależąca na co dzień do zespołu siostra Baldura, Helga Ragnarsdóttir , zastępowała tymczasowo klawiszowca Gunnara Bena. Choć przez cały występ niewiele było jej słychać, to nadszedł moment, kiedy przyszło jej zaśpiewać fragment utworu - głośny, metalowy kawałek został przełamany wysokim, czystym i delikatnym głosem, co w ciekawy sposób przełamało konwencję koncertu. Kolejną niespodzianką był również kilkuminutowy gościnny występ Anny Murphie z Eluveitie, która wsparła Skálmöld grą na lirze korbowej.

Eluveitie

Na headlinerów tej nocy nie trzeba było długo czekać - uszanowali niecierpliwość fanów i pojawili się na scenie bez większych opóźnień. Rozpoczęło się od intro znanego z albumu "Origins", które dobrze wprowadziło w klimat całego występu. Eluveitie to zespół, który z powodzeniem zaspokoi wymagania większości fanów folk metalu - oprócz niskiego, gardłowego ryku wokalisty Chrigela Glanzmanna, przeplatanego czasem z wyższym, pięknym głosem Anny Murphie, pojawiają się zarówno mocne brzmienie gitar i perkusji, jak i dźwięki kojarzone z tradycjami ludowymi: lira korbowa, skrzypce, flety, flażolety i mandoliny. To, co wszystko pięknie i z dokładnością dograne na płytach, pojawia się również na koncertach; osobiście stwierdzam, że sam widok członków z takim zapałem, szybkością i precyzją grających na tych wszystkich instrumentach robi jeszcze większe wrażenie. Dawniej pojawiały się zarzuty, że zespołowi zdarza się lekko "rozjechać" przy wspólnym graniu - nic dziwnego, skoro w jednym utworze współgra ze sobą aż tyle osób i instrumentów. I na pewno krytyka ta nie odnosi się do koncertu w B90 - wszystko zgrywało się rewelacyjnie, w tempie i bez żadnych przykrych niespodzianek. Choć sam wokal Glanzmanna jest na pewno bardzo rozpoznawalnym elementem muzyki Eluveitie, to osobiście najbardziej lubię połączenie jego głosu z wokalem Anny Murphie, i to właśnie te utwory zazwyczaj najbardziej do mnie przemawiają (poza kilkoma wyjątkami, które są sztandarowymi kawałkami Eluveitie, a gdzie Murphie nie słychać na wokalu).

Na plus trzeba zaliczyć również to, że zespół przez cały koncert utrzymywał świetny kontakt z publicznością - częste rozmowy i okrzyki rzucane w stronę fanów potwierdzały staranie i emocje, jakie grupa wkładała w występ; nie było to po prostu wyjście na scenę i odegranie paru piosenek. Miejscami miałam wrażenie, że grupa w sposób lekko przesadzony stara się zaskarbić sobie względy publiczności - komplementy na temat fanów i miasta Gdańska co chwile rzucane z ogromną żarliwością przez Chrigela wydawały mi się momentami zbyt przesłodzone i ostentacyjne. Niemniej podobało się to publiczności, która natychmiast reagowała gorącymi oklaskami i zachęcającymi okrzykami. Eluveitie nietrudno było również przekonać publikę do wspólnej zabawy - i bez ich nawoływań pod sceną szalały tłumy osób. Kiedy jednak Anna Murphie namawiała fanów do śpiewania z nią "De Ruef vo de Bärge" (warto dodać, że na prośbę krzyczących pod sceną tłumów zespół zmienił plany i wykonał kawałek w języku szwajcarskim-niemieckim, a nie jak uprzednio zakładał - po angielsku), z jeszcze większym zaangażowaniem włączyli się do szaleństwa. Nie trzeba było także namawiać do poruszania się i tańca - takiego zamieszania i poruszenia pod sceną w B90 dawno nie widziałam.

Przełomowym momentem koncertu było przejście z pierwszej części do partii akustycznej, gdzie Eluveitie wykonywało utwory ze swojego koncept albumu "Evocation I - The Arcane Dominion", na którym dominują nawiązania do galijskich i celtyckich tradycji oraz mitologii. Mimo że świetnie bawiłam się podczas pierwszej połowy koncertu, to chyba właśnie ta druga część urzekła mnie bardziej. Osobiście bardzo lubię właśnie ten album Eluveitie - choć różny od folk metalowego, mocnego brzmienia, do którego zespół przyzwyczaił nas na poprzednich krążkach. Odejście od metalowej stylistyki nie powoduje jednak, że Eluveitie brzmią jak nie oni; przeciwnie - podkreślone są ich główne inspiracje i odniesienia muzyczne. Akustyczny set pozwolił publiczności na chwilę wytchnienia i wyciszenia; fani z podziwem wsłuchiwali się w spokojniejsze dźwięki fletów, mandoliny, liry korbowej i skrzypiec. Brzmienie instrumentów zostało ozdobione bardzo dobrze pasującym do tego głosem Anny Murphie, choć pojawiły się również utwory w pełni instrumentalne.

Po kilku akustycznych kawałkach grupa zdała się na decyzję publiczności na temat dalszego przebiegu koncertu. Choć pojawiło się sporo głosów tych, którzy chcieliby dłużej posłuchać akustycznego setu, to większość zadecydowała o powrocie do mocno folkmetalowej konwencji. Osobiście, chętnie przedłużyłabym część akustyczną, ale stała się wola fanów, nastawionych na szybsze granie. W tej stylistyce koncert dobiegł końca. Ostatnim, bisowym utworem było uwielbiane "Inis Mona", podczas którego można było zaobserwować największe poruszenie pod sceną i na scenie - zarówno publika jak i zespół dali z siebie dosłownie wszystko.

Część fanów na pewno miała okazję zobaczyć Eluveitie kilka miesięcy wcześniej, podczas Woodstock Festivalu w Kostrzynie. Sama byłam ciekawa tego, jak wypadnie grupa w porównaniu z festiwalowym koncertem. Choć na Woodstocku grupa świetnie zaprezentowała swoje muzyczne możliwości, to ich występ w B90 podobał mi się o wiele bardziej - był dłuższy, bardziej osobisty i dopasowany specjalnie do gustów folk metalowej, trójmiejskiej społeczności.

Długi, bo ponad dwugodzinny koncert wciąż wydawał się niewystarczający dla większości fanów Eluveitie. Grupa zdecydowanie wie, jak robić wielkie show, wzbudzić emocje wśród publiczności i dać występ, który zostanie na długo zapamiętany.

autor: Jaśmina Miętkiewicz / foto: Piotr Bardo


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce