Obraz artykułu Arkona

Arkona

Potrafię wczuć się w powagę tekstów o szatańskich planach zniszczenia ludzkości, w opowieści o wojnie i chaosie, przy naprawdę solidnym podkładzie wchłonę nawet tandetne historie o smokach.

Z jakiegoś powodu mam jednak problem z wczuciem się w folk metalowe opowiastki o pradawnych wierzeniach oraz rubaszne przyśpiewki o piwie w staro-nie-wiadomo-jakim języku. Nie będę ukrywał - do koncertu Jar, Metsatöll, Heidevolk i Arkony byłem uprzedzony, ale ostatecznie wyniosłem z niego także pozytywne wrażenia.

Pierwsi na dechach pojawili się muzycy rodzimego Jar, którzy do standardowych, przypominających worki po kartoflach strojów dodali znakomite maski. Żaden z występujących tego wieczoru zespołów nie pokusił się o dużą produkcję obejmującą wizualne atrakcje, więc pod tym względem muzycy ze Sławkowa przodowali. Szkoda tylko, że tajemniczą atmosferę udało się utrzymać przez zaledwie kilka utworów, po czym najciekawsze elementy przebrań zostały rzucone w kąt. Poza wyglądem, Jar wyróżniało się także doborem instrumentów i całkowitym pominięciem wszelkich aspektów metalowego brzmienia. Nie było gitar, perkusji, żadnych elektrycznych narzędzi, wyłącznie niezliczona ilość tradycyjnych źródeł dźwięków. To całkowite wyjście poza charakter imprezy było jej najmocniejszym punktem, pokazało, że metalowa publika nie zawsze fiksuje się na konkretnym odłamie gatunku, obrzucając błotem wszystko, czego nie da się zmieścić w wąskich ramach stylistycznych. Nie był to może idealny występ, zwłaszcza jeżeli chodzi o śpiew, niemniej specyfika tego typu grania zakłada odwoływanie się do dawnych pieśni, których wykonawcami nie byli przecież wykształceni wokaliści.

Środek koncertu przypominał środek (według dat premier) sagi „Gwiezdne Wojny”. Słabe efekty specjalne, marne aktorstwo, przerost formy nad treścią. W przypadku holenderskiego Heidevolk istnieje duże prawdopodobieństwo, że moja opinia zbiega się z odczuciami większej części uczestników imprezy. Kiedy trzej gitarzyści ustawiali się w szeregu i synchronicznie rysowali w powietrzu linię przy użyciu gryfów, na twarzach odbiorców, którzy akurat nie uczestniczyli w pogo malował się dokładnie ten sam wyraz, jaki kilka lat temu widziałem w sali kinowej, gdy Jar Jar Binks próbował zebrać parę uśmiechów, wdeptując w łajno jakiegoś kosmicznego zwierza. Metsatöll to kapela przynajmniej o klasę solidniejsza, mimo że z racji mniejszej popularności występowała wcześniej. Już chociażby poziom technicznych umiejętności (zwłaszcza posługującego się tradycyjnymi instrumentami Lauriego) wykluczał zażenowanie, jakie można było odczuć przy obcowaniu z Heidevolk. Z mojej perspektywy problematyczny okazał się jednak repertuar, który niemal w całości zbudowano na identycznym kompozycyjnym schemacie. Estończycy nadrabiali jednak kontaktem ze słuchaczami i prośbami typu: „Next song is a love song... about beer. Join hair and beards in a massive circle pit, dobra?”. Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna.

Proporcje folku i metalu w twórczości Arkony są mniej wyrównane niż u wcześniej występujących zespołów, czym rosyjscy muzycy mogą przyciągnąć znacznie więcej fanów ciężkiego grania. Dla mnie była to wręcz zbawienna odmiana i od otwierającego występ „Jav'” poczułem ulgę. Nastawienie na mistyczną atmosferę wymieszane z dziką agresją i wymachiwaniem mikrofonowym statywem zamiast tawernianego bełkotu po zbyt wielu piwach z miejsca do mnie trafiło, a w dodatku wachlarz możliwości Maszy Archipowej jest porównywalny do jednego z moich ulubionych wokalistów - Tooru Nishimury, znanego bardziej jako Kyo z Dir en Grey. W obydwu przypadkach naturalne środowisko to growl i metalcore'owy „skrzek” w wysokich rejestrach, co dodatkowo urozmaicają wpływy historyczne - u Archipowej rosyjskie, u Kyo japońskie. Zbieżna jest także różnica pomiędzy potencjałami tych dwóch barw po studyjnej obróbce oraz w wersji scenicznej. Na żywo jest hałaśliwiej, bardziej surowo, z licznym potknięciami, ale taka jest cena nieustannego napędzania dynamiki koncertu. Nie ma tutaj miejsca na magiczne sztuczki w stylu Britney Spears, która może wykonać trzy salta i jednocześnie „śpiewać” bez żadnej szkody dla jakości wykonania. Arkona to piąty żywioł, a mieć do niej pretensje za to, że nie zabrzmiała idealnie, to jak mieć pretensje do ognia, że parzy.

Folk metal w bezpośrednim kontakcie okazał się nie być aż tak straszny, jak pierwotnie zakładałem, zwłaszcza jeżeli był to zdecydowanie folk (Jar) lub zdecydowanie metal (Arkona). Oczywiście to skrajnie subiektywna opinia, obiektywnie najbardziej szaleńcze pogo (momentami wręcz na granicy bójki) i najdonośniejszy aplauz wywołali Metsatöll oraz Arkona.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce