Obraz artykułu Nile, Melechesh, Embryo, Ogotay

Nile, Melechesh, Embryo, Ogotay

Fani muzyki metalowej nie musieli się długo zastanawiać, co robić w miniony sobotni wieczór w Trójmieście - zapowiedź występu amerykańskiej grupy Nile była wystarczająco przekonująca, by 2 kwietnia uderzyć właśnie do B90.

Oprócz headlinera, organizatorzy mieli dla przybyłych jeszcze kilka niespodzianek w zanadrzu - na scenie pojawili się Ogotay, Embryo oraz Melechesh.

Choć taki zespół, jak Nile powinien ściągnąć do klubu tłumy ludzi, to przy otwarciu imprezy przez support nic nie wskazywało jeszcze na liczną obecność fanów. W związku z tym, pierwszy z występujących zespołów - Ogotay - nie miał łatwego zadania. Niemniej grupa zwróciła na siebie uwagę osób dopiero przybywających do B90. Pewnie rozpoczęli występ i dało się zauważyć, że na scenie mamy do czynienia z zaawansowanymi muzykami. Choć sam Ogotay istnieje zaledwie kilka lat, a w muzycznym dorobku ma dwa krążki, to członków grupy nie można nazwać amatorami - w skład zespołu wchodzą muzycy takich grup, jak Yattering, Fulcrum czy Mess Age. Ich doświadczenie i obycie na scenie było wyraźnie widoczne - panowie czuli się pewnie, świetnie się ze sobą zgrywali i robili duże wrażenie wykonaniem. Surowe i mocne brzmienie zespołu bardzo dobrze dopełniał wokal Marcina "Śvierszcza" Świerczyńskiego. Wszyscy muzycy zaprezentowali umiejętności na wysokim poziomie i pełne opanowanie na scenie, którego nie zmąciły nawet chwilowe problemy z nagłośnieniem. Ogotay to obiecująca trójmiejska kapela i mam nadzieję, że już niedługo muzycy zostaną docenieni bardziej, niż jako zespół otwierający koncerty. Na plus warto też zaliczyć solidarność muzyków z innymi zespołami - nie zabrakło wspomnienia o zmarłym niedawno Piotrze Grudzińskim z Riverside; ponadto grupa jest silnie zaangażowana w akcję "Covan wake the fuck up", wspierającą leczenie Adriana Kowanka, dawnego wokalisty Decapitated.

Jako drudzy zaprezentowali się muzycy z Embryo, włoskiego zespołu grającego melodyjny death metal. Tak jak w przypadku Ogotay, nie są to nowicjusze - pierwsze próby nagrań zostały podjęte już w 2001 roku i choć ostateczny line-up formował się długo, to muzycy potrafią przekonać do siebie publikę. Od początku występu dało się zaobserwować rosnące zainteresowanie zespołem i żywiołowe reakcje na ich muzykę. Wokal Roberto Pasolini można by uznać za bliższy deathcore'owi - niższe growlowe dźwięki przechodzące miejscami w wyższe, przeszywające krzyki i piski. Ciekawie komponowało się to z żywiołową grą gitarzystów, a świeżo przyjęty do zespołu Enea Passarella również stanął na wysokości zadania. Początek koncertu nie powalił mnie. Choć trudno Embryo cokolwiek zarzucić, to rozpoczęcie wydało się mało energiczne i nieco monotonne; na szczęście muzycy szybko się rozkręcili i z każdym kolejnym utworem było coraz lepiej. Zespół nie uniknął krótkiej przerwy wywołanej problemami technicznymi, niemniej świetnie to ograli podejściem i wyluzowaniem na scenie. Udało im się nawiązać dobry kontakt z publicznością, która nie pozostała dłużna i doceniła występ. To, co niestety uplasowało Embryo trochę niżej w moim osobistym rankingu najlepszych zespołów tego wieczoru, była kolejna grupa - Melechesh, która najbardziej zapadła mi w pamięć spośród wszystkich zespołów występujących przed Nile.

Zdjęcie z koncertu w B90. Nile, Melechesh, Embryo, Ogotay. Gitarzysta w kominiarce.

Występ Melechesh, którego korzenie sięgają Izraela (choć obecnie zespół rezyduje i nagrywa w Holandii), to chyba największa niespodzianka tego wieczoru i zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów wydarzenia, zarówno w wizualnej, jak i w dźwiękowej sferze. Uwagę na początku przyciągnęli basista i gitarzysta, którzy na scenę wyszli w strojach terrorystów. Pod kątem twórczości i inspiracji również ta grupa była najbardziej podobna do headlinerów - teksty Melechesh opierają się na mitologii sumeryjskiej i historii Mezopotamii, choć wydaje mi się, że jeśli chodzi o muzyczną oprawę, to są znacznie bardziej melodyjni niż Nile. Melechesh w większości skupił się na promocji najnowszego krążka "Enki", wydanego w zeszłym roku, ale ci, którzy śledzą zespół od dawna, również się nie zawiedli - muzycy nie zapomnieli o sztandarowych kawałkach z poprzednich albumów. Połączenie orientalnych inspiracji muzycznych z mocnym black metalowym graniem spowodowało rewelacyjne rozgrzanie publiczności przed Nile. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że momentami ich występ mógł odebrać pierwszeństwo głównej gwieździe wieczoru. Tym samym przyćmił również poprzednie zespoły - bardzo dobry występ Embryo wydał mi się trochę niepełny w porównaniu do tego, co zaprezentował Melechesh.

To, co mogło niektórych zaskoczyć w organizacji tego wydarzenia, to niesamowita punktualność, jaką udało się narzucić w występach zespołów. Wydaje mi się, że w co najmniej dwóch przypadkach muzycy wyszli na scenę wręcz za wcześnie, niż było to zaplanowane, maksymalnie skracając oczekiwanie fanów na ostatni koncert tego wieczoru. Do czasu wyjścia na scenę Nile publika była już solidnie rozgrzana; wystarczyło jednak parę pierwszych dźwięków "Sacrifice Unto Sebek", by pod sceną zrobiło się naprawdę tłoczno i głośno. Muzycy byli w dobrych humorach i rewelacyjnej formie. Między kawałkami świetnie dogadywali się z publiką, żartowali, choć większość koncertowej konferansjerki została zrzucona na Dallasa Toler-Wade'a. Wykonaniem udowodnili silną oraz niesłabnącą pozycję na metalowej scenie, mimo wielokrotnych zmian line-upu, co pewnie niektórzy ortodoksyjni fani mogą z rozrzewnieniem rozpamiętywać. Do składu zupełnie niedawno dołączył Brad Parris, zastępując jeszcze niedawno obecnego w zespole Toda Ellisa. Pozycja basisty w Nile od zawsze ulegała największym rotacjom. Osoba Brada Parrisa, którego data urodzin odpowiada początkom Nile, mogłaby budzić wątpliwości wśród fanów, jednak młody basista nie miał problemu z dopasowaniem się do pozostałych muzyków. Karl Sanders, założyciel Nile, po raz kolejny pokazał, że zasłużył na miano jednego z najlepszych gitarzystów metalowych. Każdy punkt w występie zespołu należy zaliczyć na plus - zarówno wykonanie, zgranie ze sobą muzyków, muzyczne wstawki nawiązujące do inspiracji Nile historią i mitologią starożytnego Egiptu i niesamowita energia, jaka nie opuszczała grupy przez cały, nieco ponad godzinny, występ. Setlista również była satysfakcjonująca - wiadomo, że w związku z każdą nową trasą koncertową zespół przede wszystkim skupia się na promocji najnowszego albumu - w tym wypadku "What Should Not Be Unearthed". Tytułowy utwór, jak i "In the name of Amun" czy "Call to Destruction" z pewnością przypadną do gustu wielbicielom Nile. Zespół pomyślał jednak także o tych, którzy Nile słuchają od dawna, tak więc nie pominął również kawałków z poprzednich krążków: można było usłyszeć między innymi "The Howling of the Jinn", "Black Seeds of Vengeance", "Lashed to the Slave Stick" czy "Defiling the Gates of Ishtar". Bisu nie było, za to po koncercie na fanów czekała jeszcze jedna atrakcja - Karl Sanders chętnie witał się i rozmawiał z przybyłymi na koncert fanami.

Zarówno ci, którzy Nile dopiero odkrywają, jak i ci, którzy śledzą zespół od początku ich kariery, z pewnością są usatysfakcjonowani koncertem. Ci, którzy pokusili się jeszcze o przyjście na wcześniejsze koncerty również nie powinni żałować - to był wieczór czterech naprawdę dobrych, solidnych metalowych występów i choć jedne mogą zapadać w pamięć bardziej niż poprzednie, to na pewno nie było w B90 tego wieczoru zespołu, obok którego można przejść zupełnie obojętnie.

Zdjęcia: Piotr Bardo

Zdjęcie z koncertu w B90. Nile, Melechesh, Embryo, Ogotay. Melechesh na scenie.

Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce