Obraz artykułu Jazzombie

Jazzombie

O Jazzombie słychać od dwóch lat, kiedy to, w trakcie wspólnej trasy Lao Che i Pink Freud, panom z obydwu zespołów grało się razem na tyle dobrze, że postanowili stworzyć coś razem.

Z tej współpracy powstała wydana w marcu płyta "Erotyki", gdzie na warsztat muzycy wzięli wiersze przedwojennych poetów, z wielką dbałością dobierając te o erotycznym zabarwieniu. 23 kwietnia w klubie Żak grupa zaprezentowała gdańskiej publice całkiem nowe i świeże podejście do klasyki.

Choć zarówno w twórczości Lao Che, jak i Pink Freud można wskazać pewne cechy charakterystyczne, to w Jazzombie muzycy nie tylko łączą swoje oryginalne brzmienie, lecz także sięgają po gatunki spoza swoich zwyczajowych dokonań. "Erotyki" są właściwie mieszanką najróżnorodniejszych stylów - mamy tu punk rock, hip-hop, reggae, ska, rock czy jazz. Dodatkowo w kilku kompozycjach motywy te tak się łączą i przenikają, że trudno je jednoznacznie nazwać. Trudność opisania tego wszystkiego wzrasta w takcie koncertu - w połączeniu ze wszystkimi dodanymi smaczkami i improwizacjami (zarówno instrumentalnymi, jak i śpiewanymi) mamy tu jeszcze więcej niespodzianek.

Zaczęło się od utworu "Uczciwe...", czyli Czesław Miłosz z motywami jazzu i muzyki etnicznej - niski, zmysłowy wręcz szept Huberta "Spiętego" Dobaczewskiego uzupełniony chórkami przywodzącymi na myśl przyśpiewki afrykańskiej grupy. Często pierwszy kawałek wykonywany przez zespół zwiastuje to, czego publika może spodziewać się w późniejszej części występu. Tutaj nie było mowy o przewidywalności - tak różne i przemieszane ze sobą style oraz inspiracje potwierdzały jedynie, że do końca koncertu słuchacze jeszcze nie raz dadzą się zaskoczyć. Spokojniejszy i rytmiczny "Sic!" Juliana Tuwima na chwilę ostudził publiczność; wolniejszych utworów w repertuarze Jazzombie znalazło się jeszcze kilka, między innymi "Szał" Emila Zegadłowicza, "Miłość" Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej czy jedyny autorski utwór Dobaczewskiego dla Jazzombie - "Ostatni Gang Bang". Te intymne wykonania równoważyły atmosferę koncertu, bo muzyków na scenie po prostu rozpierała energia. Oprócz tego usłyszeliśmy także "Erotyk" Jana Brzechwy o brzmieniu bliższym reggae, klasyk Eugeniusza Bodo "Dziewiąta" w wersji hip-hopowej, "Sarajevo.. Zagreb... Beograd" czy "Serce Jaskółki" Wisławy Szymborskiej. "Ballada z trupem" Jeremiego Przybory znakomicie przedstawiała muzyczną różnorodność Jazzombie. "Ty jesteś moją miłością" podrywała do skakania pod sceną, a mocna perkusja, która wychodziła na pierwszy plan w miarę rozwijania się utworu, jeszcze bardziej zwiększyła tempo. Kiedy wydawało się, że atmosfera nie może bardziej zgęstnieć, punkowe "Przedwczoraj", chyba najgłośniejszy i najbardziej naładowany energią kawałek, wzniósł szaleństwo pod sceną na jeszcze wyższy poziom.

O brzmieniu można by się rozpisywać bez końca, a i tak niewiele to pomoże w wyobrażeniu sobie tego, co dzieje się na koncertach. Nawet ci, którzy płytę "Erotyki" dobrze znali, na koncercie mogli być zaskoczeni wykonaniem, niejednokrotnie bardziej energicznym. Nie zabrakło również improwizacji, które potwierdzały nie tylko ogromne zdolności muzyków Jazzombie, ale także świetną atmosferę panującą w zespole. Zdarzało się, że w tym muzycznym szaleństwie artyści posunęli się dalej niż planowali (co można stwierdzić po zapytaniach Spiętego: "Adam? Co Ty właściwie śpiewasz?" czy jego objaśnieniach, że właściwie zagrali zupełnie co innego, niż mieli zapisane). Gdyby nie te uwagi, chyba nikt nie domyśliłby się, że te momenty były niezamierzone, bo całość brzmiała po prostu perfekcyjnie. Na dobre relacje panujące między muzykami wskazywało ich swobodne zachowanie; dziesiątka artystów tak dobrze bawiła się całą konwencją i nie szczędziła żartów, że trudno było powstrzymać się od uśmiechu.

Zdjęcie z koncertu w Żaku. Jazzombie na scenie.

Stojąc pośród tłumu, łatwo było poddać się atmosferze - powoli kołysać się do wolniejszych kawałków, a zaraz potem skakać pod sceną. Rozglądając się, nie byłam w stanie dojrzeć nikogo, kto nie byłby oczarowany tym, co dzieje się na scenie. Nawet przybyli na tę imprezę fotografowie nie zawsze w pełni mogli skupić się na swoim zadaniu. Trafnie podkreślał całą sytuację zwłaszcza jeden utwór: "Z tymi wierszami, to trzeba uważać" Charlesa Bukowskiego. Opowiadający o intymności i uzewnętrznianiu się za pomocą poezji wiersz można przetłumaczyć w nieco inny sposób i odnieść do sytuacji na koncercie; zwłaszcza emocji jakie wciąż wzbudzają te dzieła. A już przy takiej interpretacji, jaką zafundowało nam tego wieczoru Jazzombie i porywczej reakcji publiki na występ (tak energicznego wołania o bis dawno nie widziałam), miejscami wydawało się, że Żak trzęsie się w posadach.

Przy tej liczbie artystów, okupujących scenę, czasami trudno było wybrać, na czym skoncentrować się najpilniej. W każdym miejscu sceny (i nie tylko, jeśli wziąć pod uwagę również wizualizacje w tle, wpasowujące się w tematykę utworów) coś się działo; każdy z nich skupiony był na swoim zadaniu, ale jednocześnie potrafił nadać temu swego rodzaju lekkości i dystansu. Jazzombie można by spokojnie nazwać orkiestrą idealną - jest pełen profesjonalizm, ale bez żadnego zadęcia czy pretensjonalności. Kilku z muzyków to również multiinstrumentaliści - Wojtek Mazolewski wymieniał się gitarą, kontrabasem i ukulele z Rafałem Rysiem Boryckim. Karol Gola (saksofon) i Adam Milwiw-Baron (trąbka) nadawali całości bardziej jazzowego klimatu; poza tym, niekiedy Adam, wspólnie z Wojtkiem, Rysiem i Filipem "Wieżą" Różańskim, odpowiedzialnym za klawisze, wspierali Spiętego na wokalu. Aż trzy zestawy perkusyjne, świetnie poprowadzone przez Maćka Dzierżanowskiego, Rafała Klimczuka i Michała "Dimona" Jastrzębskiego, dodawały żywiołowości i podkreślały nastrój poszczególnych utworów. Sam wokal Spiętego można policzyć jako kolejny, niezbędny instrument Jazzombie - swoim sposobem operowania głosem, od szeptów po pełen emocji śpiew pokazał jak różnie można interpretować (i zarazem odbierać) klasyczne utwory. Sporo uwagi zwracał na siebie Mariusz "Denat" Denst, odpowiedzialny za sample; na scenie czuł się jak ryba w wodzie, i chętnie poddawał się szaleństwu, które wzbudzała w słuchaczach muzyka Jazzombie. Wczuwając się w rytm, nie potrafił ustać w miejscu, co wyrażał szalonym tańcem i podskokami. Kiedy wydawało się, że na scenie nie może być już swobodniej, Denat jeszcze bardziej poluźniał atmosferę. Na temat każdego z muzyków można by tworzyć kilkustronicowe pochwały. A biorąc pod uwagę liczebność grupy Jazzombie, trzeba uznać za szczęśliwe i niesamowite zrządzenie losu, że aż tylu wspaniałych i utalentowanych artystów udało się zebrać w jeden zespół i stworzyć tak oryginalny projekt.

Gdzieś w wywiadzie przeczytałam, że panowie z Jazzombie bardzo tego określenia "projekt" nie lubią. I mają rację - słowo to przywodzi na myśl coś krótkotrwałego i jednorazowego, a Jazzombie chciałoby się słuchać bez końca. Pozostaje nam mocno zaciskać kciuki i czekać na kolejne albumy tej muzycznej ekipy. No i oczywiście nie przegapić żadnego wydarzenia z ich udziałem - to, że warto, a wręcz trzeba się wybrać, jest bardziej niż pewne.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce