Obraz artykułu Brujeria

Brujeria

Brujeria - dla jednych autorzy muzyki nie do słuchania, lecz do wyznawania, dla innych kompletnie anonimowy łomot z pogranicza grindcore'u i death metalu.

Jeżeli zaliczacie się do tej drugiej grupy, to serdecznie wam współczuję, bo ominęło was wyjątkowe spotkanie z metalem czerpiącym pełnymi garściami z kultury meksykańskich ulic.

Niełatwe zadanie rozgrzania publiczności przypadło trójmiejskiemu Death Crusade. Po odegraniu kawałka z repertuaru Terrorizer na wstępie, słuchaczy na Soundrive Stage (małej sali klubu B90) można było zliczyć na palcach jednej dłoni. Na szczęście okazało się to stanem chwilowym i wkrótce spore zgromadzenie sprawdziło - aczkolwiek z dystansu kilku metrów i w bezruchu - w jakiej formie jest lokalny d-beat. Podkreślanie lokalności jest tu właściwie nie na miejscu, bo materiałowi, który zaprezentowało Death Crusade trzeba tylko odrobiny szczęścia, aby zaistnieć w świadomości odbiorców tego typu grania na całym globie. Być może dla zatwardziałej metalowej publiczności - a sądząc po koszulkach sporo takiej zebrało się wczoraj w B90 - sama charakterystyka gatunku jest trudna do przyswojenia, niemniej osoby obeznane z tematem otrzymały kawał tak solidnego grania, że aż przykro było oglądać kolejną kapelę...

Z Drill Star Autopsy wszystko jest w porządku. No może poza tandetnym rytuałem stukania się kubkami przed występem (do którego dodatkowo prowadzona jest narracja) i jeszcze poza zwracaniem się do publiczności per "Danzig" (ktoś nawet nie wytrzymał i poprawił na "Gdańsk"), i jeszcze poza odtwarzaniem dźwiękowych patentów, które zna każdy, kto poświęcił na słuchanie metalu więcej niż muzycy Drill Star Autopsy na podróż z Saksonii do Danz... tfu, do Gdańska. Trudno przyczepić się do tego występu, ale jeszcze trudniej znaleźć w nim coś, co wybijałoby się poza death metalowy/metalcore'owy standard. Ot przyzwoite hałasowanie i nic ponadto.

Zdjęcie z koncertu w B90. Brujeria na scenie.

Po przerwie na scenie znalazł się jeden z najdziwniejszych zespołów w historii metalu i wcale nie mam na myśli bandyckiego wizerunku czy wymachiwania maczetami. Bardziej zaskakujące jest to, jak wyraźnie Brujeria pokazuje hipokryzję obecnych czasów. Okazuje się, że wykrzykiwanie w twarz ponad trzystu białych mężczyzn i kobiet zwrotek utworu "Matando Güeros" ("Zabijając białych chłopców") to zabawa, którą doskonale rozumieją obydwie strony. Gdyby jednak to Death Crusade śpiewało o zabijaniu latynoskich, arabskich czy romskich chłopców, szybko zostaliby zmiażdżeni przez prasę i aktywistów. Na tej samej zasadzie jako utrwalanie negatywnych stereotypów postrzegane byłoby imitowanie meksykańskiego handlarza narkotyków z bandaną na twarzy, maczetą w dłoni i "pendejos" rzucanym w co drugim zdaniu. Jeżeli robią to natomiast sami Meksykanie (a tak naprawdę Kalifornijczycy), nikt nie ma z tym problemu. Nie jest to przytyk w stronę Brujerii, to raczej ona robi przytyk w kierunku politycznej poprawności.

Koncert rozpoczął się tak, jak wymarzyła sobie publiczność. Nie muszę zgadywać, spora grupa skandowała tytuł "Pito Wilson", czyli piosenkę numer jeden na albumie "Raza Odiada". Kolejne było "Colas de Rata" z tego samego krążka, a później jeszcze "La Migra" oraz "Hechando Chingasos". Okazało się, że to właśnie "Raza Odiada" stanowiła punkt centralny setlisty i powracano do niej tego wieczoru jeszcze wielokrotnie. Po jak na razie ostatnie wydawnictwo ("Brujerizmo" z 2000 roku) zespół sięgał znacznie rzadziej, a szkoda, bo to ich najbardziej udane dzieło. Najpierw pojawiło się "Pititis Te Invoco", podczas którego na scenę wyszła Pititis, czyli... Ciężko właściwie opisać jej funkcję w Brujerii. To trochę jak Skiba w Big Cycu, ale zamiast czerstwych żartów dziwacznie tańczy i smaga Juana Brujo pejczem. Największy entuzjazm wzbudziło natomiast odegranie "Division del Norte" - powolnego, ale wyjątkowo ciężkiego kawałka, przy którym wreszcie maczety zostały wzniesione ponad głowy słuchaczy. Wielkim nieobecnym okazał się utwór "La Traición", to właśnie za jego sprawą wiele osób lata temu usłyszało Brujerię po raz pierwszy, gdy znalazła się na składance czasopisma Metal Hammer.

Nie do końca wiadomo, kto właściwie dla nas wystąpił. Na pewno na scenie znalazł się najbardziej rozpoznawalny duet wokalny - wspomniani Juan Brujo oraz Pititis, a także współpracujący z zespołem od zeszłego roku trzeci krzykacz - El Sangron. Reszta? Bez wątpienia nie było Shane'a Embury'ego z Napalm Death (jego fryzurę dałoby się rozpoznać z daleka), za perkusją nie siedział żaden z braci Erlandsson i niestety nie mieliśmy do czynienia z aranżacjami na dwie gitary basowe. Skład zespołu nie ma jednak aż tak istotnego znaczenia w wypadku kapeli, przez którą przewinęły się dziesiątki muzyków. Ważne jest to, że duch Brujerii został zachowany i chyba żaden fan nie mógł liczyć na lepszy koncert. Nie zabrakło nawet coveru "Macareny" na pożegnanie.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce