Jeżeli ktokolwiek zwątpił w ich niekończące się pomysły, to świeżo wydany krążek na pewno przywróci mu wiarę w finlandzki goth'n'roll. Najlepiej jednak sprawdzić, jak weterani skandynawskiej sceny muzycznej radzą sobie na żywo, a to umożliwił fanom The 69 Eyes gdański klub B90.
Koncert otworzyła grupa Vlad in Tears. Oryginalnie założona we Włoszech przez trójkę braci o nazwisku Vlad i ich dawnego szkolnego przyjaciela, przez lata poszukiwała swojego stylu i ewoluowała. Panowie szybko porzucili granie coverów i postanowili nagrywać własne, oryginalne kawałki. Do świadomości szerszej publiki trafili w 2010 roku, przy okazji wydania krążka "Underskin". Wkrótce jednak nieuniknione okazały się zmiany w line-upie - jednego z braci Vlad oraz perkusistę zastąpili dwaj inni muzycy, a grupa przeniosła się na stałe do Niemiec.
Wydaje mi się, że trudno będzie im trafić do szerszej grupy słuchaczy - ich styl raczej nie podbije serc nieco starszych i bardziej wybrednych fanów cięższych brzmień. Przedstawiający się jako grupa grająca "dark alternative metal z elementami gothic", brzmią jak żywcem wyjęta z playlisty buntującego się licealisty. Słuchając wcześniej ich płyt, byłam bardzo nieprzekonana do tego, by zobaczyć ich na żywo. Muszę jednak przyznać, że od strony wykonania radzili sobie całkiem nieźle – na scenie czuli się pewnie, grali całkiem przyzwoicie, a wokalista, nawet jeśli nie zachwycał, to na pewno głosowo dawał sobie radę (choć dziwna maniera, która tak bardzo mnie irytowała na płytach, i tu się przejściowo pojawiała). Od czasu do czasu wił się wężowymi ruchami przy mikrofonie, wprowadzając atmosferę lat 80. i nie unikając porównań do słynnych frontmenów rockowych zespołów. Muzyczna treść pozostawia jednak sporo do życzenia - linie basowe wydają się banalne, a muzyczne aranżacje nie zapadają w pamięć. Nie było aż tak tragicznie, jak się spodziewałam - całkiem nieźle poradzili sobie z rozkręceniem publiki - ale raczej nie wrócę szybko do ich twórczości, zarówno na płytach, jak i na koncertach.
The 69 Eyes od zawsze wyróżniało się na skandynawskiej scenie muzycznej. Choć grających ostrzej zespołów nie brakuje na północy Europy, to mało kto potrafi tak zgrabnie połączyć razem elementy gothic, rock'n'rolla i metalu. Oczywiście można im zarzucić, że nie zawsze efekt był zachwycający, a kilka albumów spotkało się z ostrą krytyką. Ale wydając "Universal Monsters", zamknęli buzie wszystkim niedowiarkom, powątpiewającym w ich zdolność do stworzenia czegoś na miarę swoich poprzednich, najsłynniejszych krążków - "Blessed Be" oraz "Paris Kills".
Chyba już tradycją się stało, że wyjście The 69 Eyes na scenę zapowiedziane jest fragmentem utworu Edith Piaf "Exodus". Jakkolwiek odległy gatunkowo wydaje się wstęp od późniejszej części koncertu, to nadaje on dramatyczny, podniosły nastrój, który za chwilę przerwany zostaje mocnym basem i bardzo nisko zabarwionym głosem. To zresztą nie pierwszy ukłon w strony muzyki poprzednich pokoleń - wokalista Jyrki 69 nie raz już porównywany był do mroczniejszej wersji Elvisa Presley'a. Na latach 50. zresztą sie nie kończy, bo każde wrażliwe ucho dosłyszy się jeszcze wpływów The Doors, Motley Crüe, Billy'ego Idola czy the Stooges. Mieszanki stylów dopatrzyć się można również w wyglądzie scenicznym - makijaże i fryzury rodem z gotycko-metalowego światka zestawione są ze skórzanymi ciuchami i okularami przeciwsłonecznymi.
Można rozkładać The 69 Eyes na setki różnych części i za każdym razem znajdzie się odniesienia do innego artysty, ale helsińska grupa to nie tylko zlepek różnych inspiracji. Przez ponad dwadzieścia pięć lat twórczości muzycy zdążyli już ukształtować swój indywidualny styl, który choć stabilny, można określić jako spiralę niespodzianek: utwór rozpoczynający się od typowego rock'n'rollowego riffu, za chwilę przełamany jest niskim, niepokojąco brzmiącym wokalem, wprowadzającym mroczniejszą atmosferę i diametralnie zmieniającym nastrój. Na nowym albumie nie brakuje kawałków idealnych do rozruszania publiki - "Miss Pastis", "Jet Fighter Plane" czy "Dolce Vita" to utwory, które The 69 Eyes powinien wprowadzić na stałe do swojego repertuaru koncertowego. Publiki nie trzeba było długo zachęcać do szaleństwa pod sceną; w przypadku The 69 Eyes nie trzeba nawet wiele słów kierować w stronę słuchaczy. Wystarczy, że wybrzmi kilka pierwszych dźwięków, a fani od razu skacząc, klaszcząc i tańcząc próbują okazać wdzięczność zespołowi. Przy okazji widać, że muzycy przede wszystkim dobrze bawią i czują się na scenie - to nie jest trasa koncertowa przygotowana wyłącznie dla sławy i zysku. I choć wydarzenie służyło głównie promocji "Universal Monsters", to przypomniano parę starszych, cieszących sie popularnością nagrań z poprzednich albumów grupy, "Blessed Be", "Paris Kills" czy "Devils". Występ był więc dobrą okazją do zrzeszenia sobie nowych fanów i zaznajomienia ich zarówno z nowszymi, jak i już kultowymi piosenkami.
Nowy krążek poziomem nie odstaje od poprzednich docenianych płyt i śmiało można głosić powrót zespołu w wielkim stylu. Z kolei jeśli ktokolwiek twierdził, że wyrósł ze słuchania The 69 Eyes, to tym koncertem mógł się przekonać, że zbyt pochopnie podsumował ich twórczość. Helsińskie wampiry nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa i niejednym potrafią zaskoczyć.
zdjęcia: Piotr Bardo