Obraz artykułu Interference Festival 2019: Prawosławna msza i koniec świata

Interference Festival 2019: Prawosławna msza i koniec świata

"To już jest koniec, nie ma już nic" - chciałoby się zaśpiewać, opuszczając Teatr Szekspirowski chwilę po dwudziestej trzeciej. Zapowiadany koniec świata w sensie fizycznym co prawda nie nastąpił, miał za to miejsce koncert zespołu Batushka, a przed nim pokaz krótkometrażowych filmów. Wszystko to wydarzyło się w ramach szóstej, prawdopodobnie ostatniej edycji Interference Festival.

Świat zmierza ku kresowi - taki wniosek można wysnuć, obserwując wydarzenia toczące się na naszej planecie w ostatnich latach, w kontekście lokalnym i globalnym, społecznym i politycznym. Stawiając na ciągły rozwój cywilizacji, niszczymy otaczające nas środowisko i relacje międzyludzkie, nic więc dziwnego, że apokaliptyczny manifest wygłosili na swojej stronie organizatorzy Interference Festival, chcąc zwrócić uwagę na to, że Ziemia ma dość zgubnej działalności ludzi. W tym celu wykorzystano przekaz zespołu Batushka, dzięki czemu po raz pierwszy na deskach teatru zagościł black metal.

Czarno-biały rysunek.

O Batushce w tym roku mówiło się bardzo dużo ze względu na "schizmę" wewnątrz zespołu, a w rezultacie pod tą samą nazwą ukazały się dwa konkurencyjne albumy. W Gdańsku mogliśmy posłuchać na żywo fragmentów "Hospodi", a także premierowego materiału, w towarzystwie imponującej scenografii, a także przy niecodziennej oprawie filmowej autorstwa głównodowodzącego festiwalu, Macieja Szupicy.

 

Sala Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego najpierw zmieniła się w salę kinową, a następnie miejsce kultu. Koncert poprzedziła prezentacja eksperymentalnych filmów tematycznie nawiązujących do kresu życia. Punktualnie o dwudziestej drugiej rozpoczął się natomiast muzyczno-wizualny spektakl przypominający cerkiewne nabożeństwo. Na scenę wkroczyło osiem zakapturzonych postaci w liturgicznych szatach i zajęło miejsca pomiędzy pulpitami, naturalnych rozmiarów drewnianą trumną i sztandarami procesyjnymi. Zapalono świece, przestrzeń spowiła subtelna mgła z kadzideł i klimatycznych świateł, po czym ze sceny popłynęły mistyczne słowa pieśni żałobnych przeplatanych gitarowo-perkusyjnymi galopadami i blastami. Chóralne śpiewy trójki postaci zgromadzonych przy trumnie - na wzór dawnych obrzędów ludowych - kontrastowały na zmianę z głębokim wokalem oraz wściekłym skrzekiem kapłana odprawiającego czarną mszę.

Czarno-biały rysunek.

Black metalowa ceremonia, obejmująca materiał z "Hospodi" i nowe utwory, trwała nieco ponad trzy kwadranse, hipnotyzując i trzymając w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Wbrew pozorom dźwięki dobiegające ze sceny były dość przystępne - black metalowy ciężar równoważył z natury melodyjny charakter tradycyjnych pieśni oraz delikatność brzmienia modlitw, dzięki czemu całość miała szansę spodobać się nie tylko fanom porażających ścian gitar i perkusyjnych blastów.

 

Ogromne wrażenie robiły dekoracje dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, niepozwalające oderwać wzroku od sceny, w tym ikony do złudzenia przypominające rzeczywiste obrazy liturgiczne, czaszki i relikwie. Zwieńczeniem całości było błogosławieństwo wokalisty-kapłana, ceremonialne gaszenie świec oraz spektakularne przejście jednego z członków zespołu z tyłu sceny, dźwigającego sporych rozmiarów drewniany krzyż.

Czarno-biały rysunek.

Mimo teatralnej otoczki, wydarzenie miało bardzo kameralny charakter. W tym niezwykłym koncercie wzięło udział około dwustu osób, które - w przeciwieństwie do obaw ochrony strzegącej porządku na sali - przyjęły toczące się na scenie wydarzenia ze spokojem, zamiast poddawać się szaleńczemu pogo. Nie zauważyłam także wyrazów niezadowolenia czy też zniesmaczenia wykorzystaniem elementów najbardziej ortodoksyjnego odłamu religii chrześcijańskiej. Słuchacze z zainteresowaniem i w skupieniu przyglądali się muzycznemu obrzędowi, nagradzając oklaskami artystów w nielicznych chwilach przerwy pomiędzy kompozycjami oraz po zakończeniu spektaklu. Po koncercie każdy chętny mógł otrzymać jedyne w swoim rodzaju pamiątki - zamiast setlist, gitarowych kostek czy perkusyjnych pałeczek obsługa rozdawała... świece.

 

Pod kątem produkcyjnym był to zdecydowanie jeden z najciekawszych występów, w jakich miałam przyjemność wziąć udział. Dźwięki pasowały idealnie do warstwy lirycznej, uzupełniając się z wizualną stroną widowiska. Materiał z "Hospodi", który nie do końca spełnił moje oczekiwania w wersji studyjnej, w koncertowej oprawie obronił się, a nowe utwory zabrzmiały intrygująco. Jeśli nadarzy się jeszcze okazja by zobaczyć ten spektakl na własne oczy, zdecydowanie warto zaryzykować.

.

Rysunki: Edyta Krzyżanowska


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce