Steve Harris wystąpił w gdańskim klubie B90 w ramach trasy koncertowej ze swoim pobocznym projektem, British Lion.
Mimo że otwarcie klubu było przewidziane na godziny wieczorne, to pod B90 już wcześniej kręciło się sporo fanów liczących na to, że uda im się złapać basistę jeszcze przed imprezą (i, jak wspomnieli muzycy podczas imprezy, było paru takich szczęśliwców, którzy mieli okazję spotkać się z zespołem). Niecierpliwi wielbiciele Harrisa po rozpoczęciu imprezy musieli jednak jeszcze swoje odczekać - miejsce na scenie w pierwszej kolejności przypadło Voodoo Six, zespołowi, który na support wyznaczył sam Harris. Tej decyzji można muzykowi zdecydowanie pogratulować - grupa, choć różna stylistycznie od zaplanowanego na ten wieczór headlinera, świetnie poradziła sobie z rozkręceniem publiki. Nawet ci najgorliwsi fani, czekający na British Lion od wczesnych godzin przedpołudniowych, zdawali się bardzo dobrze bawić przy klasycznych, hardrockowych dźwiękach, jakimi raczył zebranych Voodoo Six. Trudno powiedzieć, żeby sam repertuar Voodoo Six był nadzwyczajnie odkrywczy czy oryginalny - można by tu znaleźć sporo porównań do rockowych zespołów lat 80. czy wczesnych lat 90, jak np. Guns N' Roses czy Soundgarden. Zaskakujące za to było to, jaką energią i charyzmą wykazali się przy tym muzycy. Nie było chyba nikogo, kto pozostał zupełnie obojętny na występ zespołu supportowego - Voodoo Six zgromadziło pod sceną całkiem pokaźną gromadką, ochoczo reagującą na ich żywiołowy występ. Dawno nie widziałam na scenie tak bardzo dobrze bawiącej się na scenie grupy - muzycy zdawali się być równie podekscytowani co słuchacze. Dziewięcioma rytmicznymi i wpadającymi w ucho kawałkami Voodoo Six przygotowało publikę na resztę wieczora i zapewne dało się zapamiętać na dłużej.
Zbliżająca się planowana godzina występ British Lion powodowała, że pod sceną zaczęło się zbierać coraz więcej fanów... choć jak na postać tak legendarną, jak Steve Harris, nie był to imponujących rozmiarów tłum. Druga rzecz, której można by oczekiwać na koncercie gwiazdy tych rozmiarów, to stale przesuwająca się pora rozpoczęcia występu - i tu było mniej gwiazdorsko, bo British Lion wyszedł na scenę praktycznie punktualnie (a może nawet wcześniej, niż było to zaplanowane). Zaczęło się od mocnego akcentu muzycznego, który porwał stojących pod sceną fanów, choć biorąc pod uwagę wiszące w powietrzu napięcie, nawet gdyby British Lion zaczął od mniej dynamicznego kawałka, to nie spotkałby się on z mniej gorącym przyjęciem. Zespół zresztą nie zamierzał zbytnio zwalniać tempa - zaraz po tym poleciał "Lost Worlds", na krążku raczej bardziej stonowany, a tu zaprezentowany został w nieco ostrzejszym wydaniu. Nawet kawałki, w których wokalista Richie Taylor poza śpiewem przemycił gitarę akustyczną, nie brzmią specjalnie spokojniej od reszty setlisty. Przy porównaniu utworów zarejestrowanych w studiu z tymi wykonanymi na żywo, to właśnie te drugie brzmią lepiej - mają w sobie o wiele więcej żywiołu i pazura niż trochę za bardzo wygładzone wersje studyjne. Przy odsłuchiwaniu albumu nie byłam przekonana, czy obsadzenie Taylora w roli w frontmana było dobrze przemyślaną decyzją, ale po obejrzeniu występu stwierdzam, że muzyk zdołał udźwignął ciężar roli, jaka mu przypadła. Panowie zagrali w sumie kilkanaście kawałków, w tym między innymi "The Burning", "Spitfire", "The Chosen Ones", "These Are The Hands", "Bible Black", "Us Against the World" czy "Judas". Muzycy skupili się głównie na swojej własnej twórczości, więc fani raczej nie spodziewali się usłyszeć kawałków z podstawowego i najbardziej znanego zespołu Harrisa. Jedynym zapożyczonym utworem był kawałek "Let it Roll" UFO.
Z jednej strony Steve Harris poprzez British Lion chciał zrobić sobie odskocznię od Iron Maiden, z drugiej strony zdawało się, że za bardzo nie potrafi uciec od tej stylistyki. Tak czy inaczej, jeśli patrzeć na jego muzyczny wkład i na albumie i na koncercie, to grzechem byłoby narzekać - nie od dziś wiadomo, że swojej pozycji jako jeden z najlepszych basistów nie musi udowadniać, choć ciekawie było zobaczyć go w ramach innego projektu.
zdjęcia: Piotr Bardo [na życzenie zespołu wyłącznie telefonem komórkowym]