Øya Festival zlokalizowany jest niemalże w samym sercu Oslo, w Tøyen Park, do którego z centrum można dostać się na piechotę w zaledwie dwadzieścia minut. To idealna lokalizacja - pagórkowaty, rozłożysty teren sprzyjał rozlokowaniu scen na wzór amfiteatru. Nieważne, w którym miejscu stałeś lub siedziałeś, miałeś doskonały widok na to, co się działo na scenie.
Choć wszelkie prognozy pogody przepowiadały deszcz, to słońce radośnie świeciło przez trzy z czterech dni festiwalu. Pomimo sześciu scen i dużej liczby artystów, występy były skonstruowane tak, by można było zobaczyć przynajmniej połowę występu każdego z wykonawców. To nie wszystko - organizatorzy zadbali o to, by w razie nagłej zmiany pogody festiwalowicze mogli zaopatrzyć się nie tylko w płaszcze przeciwdeszczowe, ale także letnie sukienki, bluzy, koszulki, spodnie..., a całość z drugiej ręki.
W roli headlinerów w tym roku wystąpili The Cure, Tame Impala, Robyn, Jamesa Blake, Christine and The Queens, Sigrid oraz Karpe. Choć ich występom nie można było nic zarzucić i każdy z tych zespołów zgromadził pod sceną pokaźna liczbę fanów (w sumie na festiwalu stawiło się sto tysięcy osób), to jednak najciekawsze rzeczy działy się na mniejszych scenach. Øya Festival to wspaniała platforma do odkrywania norweskich zespołów, a Skandynawowie mają czym się chwalić. Choć populacja kraju liczy nieco ponad pięć mln ludzi, to liczba niesamowicie dobrych, młodych grup jest imponująca, a w dodatku niezmiernie interesująca.
Idles
Kogo występ okazał się najlepszy podczas tegorocznej edycji? Wymienić można kilka zespołów, ale na tym polu wygrywa norweska grupa (a nawet supergrupa) pod nazwą Hollywood. W jej skład wchodzi trzech muzyków - Billie Van, Jonas Alaska, Mikhael Paskalev, którzy poznali się podczas studiów w szkole muzycznej w Liverpoolu i przez lata prowadzili swoje solowe projekty. Zaprzyjaźnili się na tyle, że postanowili połączyć siły. Trzy wspaniałe głosy, umysły i osoby zebrały w jedno to, co miały najlepsze - ich wokale wzajemnie się uzupełniają tworząc piękne harmonie.
Uwagę przykuwał także zamaskowany kowboj - Orville Peck, który swoimi dźwiękami sprawił, że można było poczuć się jak w wehikule czasu i dotknąć ducha Elvisa. No i oczywiście Idles. Tych panów chyba nikomu nie trzeba już przedstawiać. Zespół jak zawsze podzielił się ogromną dawką energii, a gitarzyści niejednokrotnie wskakiwali w publiczność, by wspólnie bawić się pod sceną do "Mother" czy do "Danny Nedelko". Tame Impala nie był jedynym australijskim zespołem, który zagrał w Oslo. W czwartek publiczność wygrzewała się w słońcu przy psychodelicznych dźwiękach Pond, którego skład opiera się w dużej części na członkach Tame Impala (Jay Watson, Julien Barbagallo oraz Kevin Parker jako producent). W sobotę nastrój poprawiał zespół Parcels, których daftpunkowe, wesołe i letnie brzmienie rozgoniło deszczowe chmury zbierające się nad Tøyen Park. Powiew letnich i plażowych klimatów wyczuć można było także za sprawą Penelope Isles, którzy rozgrzewali publiczność przed Sigrid.
Ora the Molecule
Norwegia też ma swoich Taco i Quebo. Jednym z nich jest Pen Gutt, czyli "ładny chłopiec". Artysta po wypróbowaniu swoich umiejętności w aktorstwie, modelingu i performansie wkroczył w mroczny świat rapu. Pen Gutt śpiewa po norwesku, a sam określa swoją muzykę jako mieszankę rapu i folku. Z kolei Sushi x Kobe dzięki energicznym bitom i czasami prymitywnym tekstom w Norwegii stali się jednymi z najwybitniejszych artystów w swojej dziedzinie. Ich występ był pełen twardych, sprężystych i tanecznych dźwięków.
Misty Coats - tworzący marzycielski pop - wpasowali się idealnie w scenerię festiwalu. Z kolei Big Thief połączył indie rocka i swoje folkowe korzenie. Wokalistka Adrianne Lenker wyraźnym wokalem malowała portrety ludzi i miejsc w taki sposób, że nawet najbardziej banalne sceny brzmiały jak bliskie spotkanie z kosmitami. W jej głosie usłyszeć można zarówno kobiecą subtelność, jak i drżącą od zimna przenikliwość.
Parcels
Ostatni dzień festiwalu był najbardziej intensywny i zakończył się mocnymi akcentami - zaczynając od Slowthai poprzez Black Midi, Fontaines D.C., Hyukoh, instrumentalny i mroczny Spurv, by później przejść do świata hardcore'u w postaci Turnstile - zespołu, który przekroczył granice własnego gatunku poruszając się między post-punkiem a jazzową muzyką lounge. Ich ekspansywne, pełne wściekłych rytmów granie porwało niejednego. Równie dobra zabawa towarzyszyła występowi Pom Poko. Grupa lawirowała między różnymi gatunkami, łącząc je, eksperymentując z dźwiękiem, tempem. Pom Poko to jeden wielki chaos ujęty w popowo punkowe brzmienie uzupełnione słodkim wokalem, którego nie sposób zapomnieć. Ukojeniem dla uszu było z kolei Ora The Molecule prezentujące ciepłe klubowe melodie połączone z jazzowymi liniami saksofonu. Ora The Molecule to mieszanka refleksji i nostalgii przeplatana czasem bardziej rockowym zacięciem - to trzy różne osobowości, muzyczne spotkanie Słowenii, Norwegii i Niemiec, które nastąpiło w Los Angeles.
Øya to festiwal pozwalający nie tylko zobaczyć ciekawe zespoły, ale także zagłębić się w młodą scenę muzyczną z Norwegii, która ma do zaoferowania więcej niż można by się spodziewać. Okazuje się, że to całkiem radosny kraj z wielobarwną sceną, która jest zarazem atrakcyjna i nieodkryta, przez co stanowi dobre miejsce do poszukiwań.
Rysunki: Edyta Krzyżanowska
Turnstile