Żeby być transparentnym, w tym roku pracuję przy komunikacji katowickiego festiwalu Upper, a w przeszłości przy Weekenderach Red Bull Music Academy, więc część pułapek tego tematu znam.
Komunikowanie czegokolwiek w 2019 roku jest usiane pułapkami. Media społecznościowe kompletnie wywróciły dynamikę, jaka zachodziła między organizatorami i organizatorkami festiwali i koncertów a publicznością. Plakat, ulotka czy news na stronie internetowej to jednokierunkowa ulica - informacja dociera lub nie. Opinia na jej temat mogła dotrzeć rykoszetem lub dzięki sporemu zachodowi, jakim było nawiązanie bezpośredniego kontaktu. Dzisiaj komunikaty trafiają pod bezpośrednią ocenę, a informacje - często bardzo klarowne - należy tłumaczyć każdemu, kto nie czuje się na siłach czytać ze zrozumieniem. Dochodzi ciśnienie na odpowiadanie na dosłownie każdy komentarz, również taki, po którym od razu widać trollskie zamiary. Dorzucamy do tego potrzebę szybkiej odpowiedzi - niezależnie od pory dnia i nocy - i komunikacyjny klops gotowy. Nie zrozumcie mnie źle, nasza komunikacyjna era ma wiele zalet, ale obserwując festiwalową komunikację i pracując przy niej, czuję, że w wielu aspektach poszliśmy za daleko. Tę przesadę odczuły boleśnie dwa festiwale - gdyński Helliad i chorzowski Fest Festival. O dużo większej komunikacyjnej katastrofie pisałem zresztą niedawno - wskutek nieprzemyślanych komentarzy jednego z organizatorów, festiwal techno Revive Interior nie doszedł do skutku.
Obie sytuacje, o jakich dzisiaj rozmawiamy, charakteryzuje pewna doza pecha. Helliad miał nieszczęście trafić na osobę, która podeszła do strategii komunikacyjnej w kuriozalny sposób, ale co gorsza - strzępki tej strategii dotarły do publiki. Fest spotkała sytuacja, która jest normą na festiwalach - jeden z headlinerów odwołał swój przyjazd. Na pecha można tylko reagować i oba festiwale zrobiły to odpowiednio.
W przypadku Helliad Festu pracowniczka agencji marketingowej - rzekomo miłośniczka black metalu - odprawiła dość niemiłą orientalizację swojego targetu (brr, straszne słowo), sprowadzając go do nieprzyjemnego określenia "kuce". Nie jest niespodzianką, że w 2019 roku wciąż pokutują różne stereotypy o metalowej publiczności, ale nawet jeśli posługujemy się nimi w komunikacji wewnętrznej, to lepiej, żeby reszta świata o tym nie wiedziała. Ale przez udział owej pracowniczki w konferencji poświęconej social mediom można się było dowiedzieć, że osoba prowadząca komunikację festiwalu Helliad stosuje szkodliwe stereotypizowanie i de facto piętnowanie własnych odbiorców. Nie trzeba było wiele, żeby temat podchwyciły poczytne strony, a w środowisku wyrosła mała afera. Helliad zareagował dobrze - podziękował za współpracę i przeprosił. Ale naturą mediów społecznościowych jest ujeżdżanie fali, póki wysoka, co się dzieje dalej jest mało ważne i PR-owy koszmar na pewno miał wpływ na frekwencję na festiwalu.
Fest Festival spotkała afera dużo mniejszego kalibru - Wu-Tang Clan odwołał występ, co spotkało się z bardzo negatywną reakcją publiczności. Zastępstwo - według mnie godne - znaleziono szybko, ale komunikacyjna burza była dość gwałtowna - pojawiły się zarzuty o kasowanie komentarzy i nieodpowiadanie na wiadomości. Co do pierwszego, to trudno zweryfikować, czy tak było naprawdę (choć to możliwe), ale drugie mogło mieć proste wytłumaczenie - duża ilość wiadomości w jednym czasie. Przeglądając komentarze, widać było dużo typowego internetowego pieniactwa, ale w mediach społecznościowych pojawiło się i schadenfreude, nieodłączny element każdej, choćby najmniejszej porażki w Polsce. Nie pomógł i Schoolboy Q - zastępczy headliner - który na swoim Instagramie wrzucił opinię o tym, że na festiwal nikt nie przyszedł. Oczywiście chwilę potem się wycofał, bo na swoim występie miał pełną publiczność, ale pierwszy komentarz był chętnie udostępniany przez ludzi, którzy z różnych powodów życzyli festiwalowi źle. Albo po prostu cieszy ich każda porażka innych i dzięki nim czują, że ich własne życie ma więcej sensu i wartości - mam niejasne przeczucie, że to mylna strategia. Oczywiście Fest Festival był udaną imprezą i już drugiego dnia nie było niemal żadnych negatywnych opinii. Ale ta chwila kryzysu była bardzo znamienna dla dzisiejszej atmosfery w mediach społecznościowych - powszechna chęć dokopania każdemu, pochopne opinie, roszczeniowa postawa. Współczuję osobom, które musiały sobie z tym radzić, szczęśliwie finał sytuacji nie był tragiczny.
Planując komunikację festiwalu, należy liczyć się z nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Kto wie, może gdyby Helliad zaczął to planowanie wcześniej (przewinęły się zarzuty o późny start promocji festiwalu), nie trafiłby na niefortunną osobę. Może gdyby Fest Festival odpowiadał na każdy komentarz (ponownie, nie jestem fanem takiego rozwiązania), optyka byłaby lepsza? Tak czy siak, cieszę się, że żaden z tych festiwali nie skończył się katastrofą, bo duża ilość udanych festiwali to dobra rzecz dla publiczności. Szczególnie Helliad dostał tutaj mocną - a nawet za mocną - lekcję, która może pozwoli na sprawniejsze poruszanie się po coraz tłoczniejszych wodach metalowych festiwali w przyszłości. W przypadku Fest Festivalu była to tylko drobna czkawka, ale i z niej warto wynieść jakąś naukę (na przykład wstrzymać się z kasowaniem negatywnych komentarzy, jeśli tak było). Festiwalowe lato powoli dobiega końca, ale od jakiegoś czasu można się bawić cały rok - z wypiekami na twarzy będę śledził, co szykują inne imprezy i jak to komunikują.
fot. 1 i 2 Tomek Kamiński, fot. 3 mat. Fest Festival