Wydarzenie wpisało się na stałe na festiwalową mapę Polski, która z roku na rok wypełnia się coraz bardziej mniejszymi i większymi imprezami, głównie o charakterze plenerowym. Początki Soundrive sięgają 2012 roku i występów w gdyńskim Parku Kolibki. Ostateczny kształt przybrał jednak rok później, przenosząc się do B90, jeszcze przed oficjalnym otwarciem klubu, który niezmiennie gości wykonawców i festiwalowiczów w swoich progach do dziś.
Jak co roku, celem organizatorów jest prezentowanie uczestnikom otwartym na nowe brzmienia artystów wyjątkowych i niekoniecznie popularnych, którzy przy nieco większym rozgłosie mogliby zapełniać największe kluby oraz młodych talentów stawiających pierwsze kroki na muzycznej ścieżce, które już niebawem mogą wyznaczać nowe muzyczne trendy. Pierwszy dzień festiwalu przebiegał pod znakiem duetów wokalnych, połączenia tanecznych rytmów z hip-hopem, popową przebojowością, jazzowymi improwizacjami i odrobiną mroku w postaci gitarowych przesterów i sprzężeń. Kogo mogliśmy podziwiać na stoczniowych scenach?
Soundrive wystartował punktualnie o 17.30 występem gdańskiego tria Free Games For May, który zainaugurował działalność sceny Slipwa zlokalizowanej w mniejszej sali klubu B90. Muzycy, łączący w swojej twórczości ciekawe basowe riffy wsparte partiami perkusji i gitar, snujące się przyjemnie melodie oraz wyrazisty damski wokal zaprezentowali nagrania z debiutanckiego wydawnictwa "No Snow" oraz kilka przedpremierowych wykonań z nadchodzącej płyty. Było nieco mrocznie, psychodelicznie, a zarazem melancholijnie i nastrojowo, jakby The Smiths spotkali się na scenie z The Velvet Underground. Publiczność przyjęła muzyków bardzo ciepło, oklaskując kolejne kompozycje, co wywołało na twarzy artystów szczere uśmiechy.
Puma Blue
Z festiwalami tak już jest, że trzeba dokonywać często niełatwych wyborów, rezygnując z fragmentu jednego z koncertów na rzecz innego. Aby usłyszeć pierwsze dźwięki w wykonaniu Jacoba Allena i przyjaciół - występujących pod szyldem Puma Blue - trzeba było sprawnie przemieścić się w pobliże dużej klubowej sceny - Block Stage. W tym przypadku zdecydowanie warto było posłuchać całego występu i dać się zahipnotyzować lekko płynącym, relaksującym dźwiękom. Retro brzmienia w połączeniu z inspiracjami delta-bluesowymi, dream popem w bardziej współczesnej odsłonie (zbliżonej do brzmienia spod znaku Cigarettes After Sex) i niemal jazzowymi improwizacjami stworzyły niezwykły klimat, który urzekł słuchaczy całkowicie.
Koncert był wyjątkowy także dlatego, że nie będzie okazji doświadczyć go ponownie w identycznej formie - jak przyznają artyści, każdy ich występ różni się od poprzedniego. Tym razem postawili na energię sekcji rytmicznej wspartą partiami gitar Allena, klawiszową podstawą oraz przepięknych solówek na saksofonie, które skontrastowane zostały rozmarzonym głosem wokalisty. Między muzykami wyraźnie dało się wyczuć pasję i radość wspólnego przebywania na scenie, lecz także szczere wzruszenie spowodowane gorącą reakcją fanów, który słuchali w skupieniu, a po zakończeniu poszczególnych utworów odwdzięczali się za piękno owacjami. Był to jeden z tych koncertów, który zostanie z jego uczestnikami na długo.
Gdy Jacob Allen z przyjaciółmi kończyli swój pierwszy występ w Polsce, na małej scenie zameldował się duet Ziela - Julita Zielińska i Partyk Kienanst, którzy tworzyli wcześniej pod nazwą Lepi.my. Ich przebojowe piosenki - zaśpiewane po polsku - przypadły do gustu głównie fanom muzyki pop. Muzycy, grający przede wszystkim na elektronicznych perkusjach, mimo drobnych problemów technicznych na początku, bawili się na scenie świetnie, a ich radość udzieliła się słuchaczom. Piosenki wbrew pozornej lekkości, nie były banalne - przykuwały uwagę emocjonalnym wykonaniem.
P.Unity
P.Unity to największy skład tegorocznego festiwalu. Dziesięcioosobowa mini orkiestra, nie wyznaczająca sobie gatunkowych granic, rozkołysała publiczność, zachęcając do radosnych pląsów, oklasków i podskoków w rytm funkowo-bluesowych dźwięków, bliskim wczesnym dokonaniom Red Hot Chili Peppers, zabarwionych gitarową energią, basowymi sprzężeniami i partiami instrumentów dętych. Świetnie wpisały się w te brzmienia głosy trojga śpiewająćych - Sary Jaroszyk, Weroniki Grzesiewicz oraz głównodowodzącego Jędrzeja Dudka.
Po przepełnionym radością występie funkowego kolektywu, pokaźną dawkę mroku i gitarowo-perkusyjnego hałasu zaserwował festiwalowiczom stołeczny Rosk. Sześcioosobowy zespół zgodnie z zapowiedziami zabrał w słuchaczy w muzyczną podróż do najgłębszych zakamarków duszy, poruszających wspomnień i traum życiowych zawartych na doskonałym debiutanckim albumie "Miasma"
Brutalne, przeszywające krzyki dwóch wokalistów, perkusyjne blasty i gitarowo-basowe szaleństwa kontrastowały z ambientowymi pejzażami, budowaniem nastroju bliskiego dokonaniom Blindead i delikatnym, melodyjnym i emocjonalnym śpiewem, tworząc post-apokaliptyczny klimat. Była to propozycja przede wszystkim dla osób lubiących zanurzyć się w hipnotycznych brzmieniach w muzycznych odcieniach szarości, w których dominuje smutek, nostalgia i niepokój. Kolejna okazja do spotkania z zespołem nadarzy się w listopadzie i grudniu, przy okazji ogólnopolskiej trasy koncertowej Tides From Nebula.
Kero Kero Bonito
Wszyscy niespecjalnie gustujący w mroku i ceniący sobie gitarowe przestery oraz duszny klimat, mogli znaleźć coś dla siebie w muzyce Kero Kero Bonito, którzy połączyli chwytliwe melodie inspirowane nieco przesłodzoną stylistyką j-popową z shoegaze'owymi gitarami i psychodelicznym brzmieniem klawiszy. Wystąpili w poszerzonym składzie, dzięki czemu utwory nabrały dodatkowej mocy. Ich taneczne piosenki miały w sobie radosną energię i niemal dziecięcą bezpośredniość, co spodobało się tłumom tańczących pod sceną młodych ludzi. Jamie Bulled i Gus Lobban wraz z wokalistką Sarah Midori i wspierającymi muzykami po tak gorącym przyjęciu z pewnością wrócą już niebawem do Polski.
Łez wzruszenia i szczerych uśmiechów - zarówno po stronie artystów, jak i fanów - którzy szczelnie wypełnili przestrzeń w pobliżu sceny Slipway nie brakowało podczas koncertu Kwiatu Jabłoni. Kasia i Jacek Sienkiewiczowie uzupełniali się wokalnie, budując przepiękne harmonie na tle delikatnych dźwięków fortepianu i mandoliny. Była to godzina pełna wrażliwości, naturalności i ciepła, których bardzo brakuje w dzisiejszym świecie. Swoim występem młodzi muzycy udowodnili, że aby nagrywać dobre popowe piosenki, nie potrzeba wsparcia wielkiej wytwórni, a liczy się przede wszystkim wrażliwość i talent.
Wielbiciele hip-hopu mieli okazję podziwiać duet Earthgang, który od jedenastu lat wyznacza nowe kierunki w tej stylistyce, wymykając się obecnie popularnym trendom i koncentrując się na oryginalnym, własnym brzmieniu. Johnny Venus i Doctur Dot przy wsparciu DJ-a, miksującego podkłady, dali z siebie wszystko, wprawiając w zachwyt tłumnie zgromadzoną publiczność, która reagowała na płynące ze sceny zachęty do wspólnej wymiany energii - skacząc, odpowiadając na rapowane frazy, klaszcząc, bujając się, a chwilami wpadając w ekstazę.
Fani podziwiali niesamowitą charyzmę muzyków, ich nieprzeciętne umiejętności taneczne oraz naturalną lekkość ich flowu, za co artyści odwdzięczyli się zaskakującym prezentem, zapraszając na scenę kilku ochotników, którzy mogli wyrazić swoje emocje w tańcu. Było to dla nich z pewnością ogromne, niezapomniane przeżycie. Ponadto zdecydowanie należało zwrócić uwagę na pełne emocji teksty - osobiste, a jednocześnie uniwersalne, traktujące o problemach współczesnego świata i społeczeństwa, sprzeciwiające się rasizmowi, przemocy i wszechobecnemu złu.
Earthgang
Występy pierwszego dnia na scenie Slipway zakończyła Dorian Electra (która sama o sobie mówi w liczbie mnogiej), od niemal dziesięciu lat łącząca dźwięki z obrazem. Artystka postawiła przede wszystkim na wizerunek - niebieskie włosy i nietypowy ubiór, podkreślający zamiłowanie do mody. Tańcząc i śpiewając na tle barwnych wizualizacji, od pierwszych minut rozpoczynającego występ popularnego singla "Flamboyant", wywoływała ekstatyczne reakcje publiczności spragnionej bezpośredniego kontaktu z artystką, która wśród swoich inspiracji wymienia Liberace, Oscara Wilde'a, Alice'a Coopera, Prince'a oraz Austina Powersa. Mogliśmy posłuchać fragmentów debiutanckiej płyty, która ukazała się kilka dni temu. Szkoda tylko, że żaden z dźwięków zawartych w barwnych, popowych utworach nie zabrzmiał na koncercie na żywo - tym razem niestety dominował playback, co rzuciło cień na występ obiecującej artystki.
Każdy, kto miał ochotę na chwilę wytchnienia od gitar, hip-hopu czy tanecznych szaleństw mógł zajrzeć na scenę Cargo zlokalizowaną w pobliskiej przestrzeni W4, gdzie ambientowe sety zaprezentowali kolejno diARIA wykorzystująca w swojej twórczości operowy śpiew, Bartosz Dziadosz oraz Michał Wolski. Artyści i artystka prezentowali się przed publicznością odpoczywającą na leżakach, na kameralnej scenie w otoczeniu stoczniowych elementów wystroju przestrzeni wykorzystywanej na co dzień jako hala produkcyjna.
Najwytrwalsi, którym nie dość było tańców, kołysania, klaskania i wspólnego śpiewania podczas wieńczącego pierwszy dzień festiwalu występu Bass Astral x Igo na dużej scenie (duet zgromadził tego dnia rekordową frekwencję, wypełniając szczelnie największą salę klubu), mogli szaleć do późnych godzin nocnych z Dengue Dengue Dengue na jedynej scenie plenerowej festiwalu - UE przy Ulicy Elektryków i bawić się w rytm etnicznych, pachnących tropikalnymi drinkami z palemką, plemiennych dźwięków, hip-hopowych zapętleń połączonych z basowym rażeniem syntezatorów. Pochodzący z Peru Rafael Pereira i Felipe Salmon nie oszczędzali się, tańcząc i zachęcając uczestników do wymiany koncertowej energii.
W piątkowy wieczór uczestnicy festiwalu otrzymali praktycznie pełen przekrój gatunkowy. Było balladowo-nastrojowo, metalowo, mrocznie, tanecznie, hip-hopowo, przebojowo, a nawet jazzowo. Co przyniesie druga odsłona festiwalu? Dowiemy się już za chwilę. Z pewnością nie będzie miejsca na nudę.
Rysunki: Edyta Krzyżanowska
Kero Kero Bonito