Obraz artykułu Symetrystyczny fiflak, czyli jak odpolitycznia się techno

Symetrystyczny fiflak, czyli jak odpolitycznia się techno

Kluby są miejscem ucieczki i wytchnienia. Zawsze tak było - kultura klubowa ma swoje korzenie w imprezach, które były schronieniem od szykan i przestrzenią swobodnej ekspresji, głównie dla społeczności LGBTQ+ i mniejszości rasowych. Dzisiaj, kiedy techno dominuje na festiwalowych scenach, a najpopularniejsze sety nabijają miliony odsłuchań, łatwo o tych korzeniach zapomnieć, może właśnie dlatego, że ta forma rozrywki oferuje bardzo eskapistyczne rozwiązanie na bolączki współczesności.

Nie istnieje oczywiście "klubowa policja", która kontroluje poziom świadomości organizatorów i organizatorek, a tym bardziej publiczności. Ale czasem, zamiast używać tej ignorancji do formułowania kuriozalnych komunikatów, warto milczeć. O czym boleśnie przekonał się festiwal Revive przez zachowanie jednego ze swoich organizatorów.

 

Homofobiczna spirala, nakręcana przez najróżniejsze środowiska związane z prawicą i partią rządzącą, miała w zeszłym tygodniu swoje realne efekty w postaci przemocy na ulicach Białegostoku. Ponownie, nikt nie wymaga od klubów i festiwali, by przypomniały sobie o korzeniach kultury klubowej i zdobyły się na gest solidarności wobec społeczności LGBTQ+. To, co jest wymagane od każdego niezależnie od okoliczności, to przyzwoitość. Kiedy festiwal Instytut zdobył się na niewielki, choć ważny gest - zmianę loga na tęczowe - masa ludzi uznała to za gest polityczny, co wyraziła w komentarzach i groźbach pożegnania. Czy to dziwne? Oczywiście, że nie. Polskiemu społeczeństwu brakuje empatii, a rozumienie "polityczności" jest na ujemnym wręcz poziomie - za oba fakty winię ułomny system edukacji. Ale dzisiaj nie siłujemy się z postmodernistyczną myślą polityczną, ani nie przeprowadzamy psychoanalizy polskiej podświadomości zbiorowej. Nie, dzisiaj musimy patrzeć na symetrystycznego fiflaka, jakiego postanowił wywinąć chwilę później inny festiwal techno - Revive.

 

Festiwal umieścił grafikę "Revive wolne od polityki" i kuriozalny komunikat, w którym znajomość dobrych kibiców piłkarskich łączy się z przyjaźnią ze środowiskiem LGBTQ+, wegetarianizm z mięsożernością, a ekologia z używaniem plastiku. Całość podsumowało absurdalnie niefortunne zdanie: Jak widać, każdy kij ma dwa końce, a obiektywna ocena często zależna jest od perspektywy i przekaz o muzyce, która ma łączyć, a nie dzielić. Wciąż zachodzę w głowę, co stało za komunikatem wystosowanym przez Revive. Biorąc pod uwagę stylistyczny paździerz i kuriozalną formę, wnioskuję, że pisał to jakiś komitet, zapewne w duchu różnorodności. Pomijam już, że używanie metafory kija tydzień po tym, kiedy realne kije poszły w ruch, to niefrasobliwość sporego kalibru. Nie wchodzę też w intencje autorów i autorek - niektórzy twierdzą, że to obrzydliwa reakcja na gest Instytut, obliczona na wyłapanie zrażonych "politycznością" konkurencji, inni spekulują, że to zabezpieczenie na wypadek, gdyby pojawiły się pytania o stanowisko Revive, jeszcze inni nie widzą w tym złych pobudek, a najzwyklejszą głupotę. Na tym etapie to nieważne i nie zmienią tego równie kiepsko skonstruowane przeprosiny, dystansujące się od wydarzeń w Białymstoku (skąd zatem pojawili się ci kibice?), ponownie serwujące centrystyczną politykę miłości - jak się zresztą okazało, pierwotny komunikat był samodzielnym działaniem jednego z organizatorów - Terstina. Abstrahując od etycznego wymiaru całej akcji - pod tym względem wygląda to wręcz odrażająco - to również PR-owa porażka, którą można było łatwo zatrzymać - po prostu nic nie pisać. A tak szambo wylało - również na artystów i artystki występujące na festiwalu. Organizatorzy i organizatorki Revive mogą sobie z tego nie zdawać sprawy, ale spora część ludzi grających techno w pełni rozumie i popiera "polityczność" tej muzyki i krzywo patrzy na takie "neutralne" wybryki.

Napis "Instytut" na tęczowym tle.

To, że środowisko klubowe w najpopularniejszej formie zostało przejęte przez "apolitycznych" brosów, którym zależy głównie na czystej zabawie i wygrzewie (często także pieniądzach), nie jest tajemnicą i w środowisku mówi się o tym od kilku lat. To naturalna konsekwencja rosnącej popularności i postępującej komercjalizacji - przecież nikt nie chce urazić potencjalnych klientów, szczególnie w takim kraju, jak Polska. Można się na to zżymać, można o tym dyskutować i to piętnować. Ale do tej pory ta toksyczna dyplomacja spod znaku "skupmy się na muzyce" uprawiana była w kuluarach, względnie w dyskusjach w mediach społecznościowych. Żaden podmiot nie wyszedł przed szereg i publicznie nie powiedział wprost, że chodzi tylko o kasę i powierzchowną ucieczkę. Terstin nie tylko powiedział: Trzymaj moje piwo, ale najpierw się tym piwem oblał, potem wytaplał w pobliskim rowie ze ściekiem, po czym wybiegł w wioskę pokrzykując: Wszyscy są super! Kibice są super! Techno jest super! Mięso jest super, ale wege też super jest! Aż dziwne, że nie znaleźli się w tym wszystkim uchodźcy i ci, którym uchodźcy na rękę nie są, skoro wymieniamy różne polaryzujące postawy. Tak, faszyzm to problem naszej przestrzeni publicznej. Ale wielkim problemem jest też symetryzm, który w małych gestach przyzwoitości każe widzieć polityczne deklaracje. Nie rozmawiamy tu o zmianie polityki podatkowej, ani o ordynacji wyborczej, ale o rzeczywistej przemocy i opresji, która dotyka środowisko LGBTQ+. To środowisko tworzyło kulturę klubową u jej zarania i wspiera ją dalej dzisiaj, zazwyczaj słusznie widząc w klubach miejsca, w których chociaż raz w tygodniu mogą bezpiecznie wyrazić uczucie do drugiej osoby czy nawet potańczyć w spokoju. I teraz będę dosadny - jeśli nie chcesz wspierać ich publicznie i boisz się zrazić heteronormatywną, ignorancką publikę, która przypałętała się do techno przez jego popularność, to po prostu zamknij mordę. A już na pewno nie pisz deklaracji na intelektualnym poziomie nastoletniego kryptofaszysty lub podstarzałego kodziarza, który w walce o fundamentalne prawa człowieka widzi zagrożenie dla przestrzeni publicznej.

 

Tak, bawmy się, kochajmy się i tańczmy, ale kiedy dzieją się obrzydliwości, kiedy ludzie padają ofiarą przemocy - często sankcjonowanej słownie przez podmioty państwowe - to zabawa przestaje być niewinna. I jeśli jakieś środowisko muzyczne ma obowiązek się temu przeciwstawić, to właśnie środowisko klubowe. Przypomnijcie sobie chicagowski house, nowojorski vogue i techno z Detroit - to nie tylko muzyka pod kreskę, ale sprzeciw wobec niesprawiedliwości tego koszmarnego świata. I jeśli tęczowe logo to dla was za dużo, to błagam, na litość Mrocznego Pana, po prostu siedźcie cicho.

 

Ale jest i pozytywny wymiar całej sytuacji - bardzo dużo innych podmiotów funkcjonujących w obrębie polskiej kultury klubowej jasno wyraziło swoje poparcie dla walki o prawa społeczności LGBTQ+, pokazując, że ta "apolityczność" to droga donikąd, oderwana od pierwotnych wartości przysługujących tej muzyce. Kluby, festiwale, promotorzy i promotorki rozlały tęczę na media społecznościowe - świadomi i świadome tego, że wolność to rzecz podstawowa i nieodłączna przy tej formie rozrywki, a jednocześnie zagrożona i tak łatwa do zabrania. Istnienie kultury klubowej bardzo często jest zależne od kaprysów władzy - niedawno przekonał się o tym festiwal Garbicz, który miał problemy z burmistrzem miasteczka, w nieskończoność można sobie przypominać sytuacje, kiedy klubom utrudniano działania na poziomie administracyjnym. Nie wolno zapominać o kruchości wolności w Polsce i tym mocniej zaangażować się w walkę o równe prawa dla wszystkich. A już na pewno nie wolno pozwolić na dominację myślenia zawartego w jednym z komentarzy pod postem Instytutu: TECHNO JEST DO TAŃCZENIA, NIE DO POLITYKI.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce