Obraz artykułu Dunk!festival 2019: Post-rockowa Mekka

Dunk!festival 2019: Post-rockowa Mekka

Może to niezbyt popularne stwierdzenie ostatnio, ale jestem absolutnym fanem post-rocka i przylegających gatunków gitarowego grania. Tymczasem w tym roku dopiero po raz pierwszy udało mi się odwiedzić prawdziwą Mekkę post-rockersów, belgijski Dunk!festival.

Dużo można by pisać o samym festiwalu (o tym, jak blisko są tam muzycy, jak łatwo ich spotkać na stanowisku z merchem albo pójść z nimi na koncert innej kapeli, o tym, jak pięknie jest usytuowany na farmie niedaleko niewielkiego miasteczka Zottegem, o tym, jak dobrze jest zorganizowany, a jednocześnie czuć ducha metalowego luzu z minimalną ilością ochroniarzy i zasad), więc skupię się na najważniejszych muzycznych punktach. A i tak wyjdzie tego sporo.

 

Pożegnanie z legendą

Obiektywnie najważniejszym wydarzeniem tej edycji festiwalu był ostatni koncert legendarnego kolektywu Her Name is Calla. Zespół dowodzony przez T.E. Morrisa dość niespodziewanie dla samych muzyków został, jak Morris mówił w przedfestiwalowym wywiadzie, wchłonięty do post-rockowej rodziny, mimo że nie do końca się z post-rockiem jako gatunkiem identyfikuje. Amerykanie regularnie odwiedzali Zottegem, a swój najnowszy album, dwuczęściowe "Animal Choir", wydali w Dunk!records, wytwórni Wouta Lievensa. Nic więc dziwnego, że na pożegnanie z publicznością wybrali właśnie scenę leśną w Belgii. Scena ta, podobnie jak to było na starym Off-ie w Mysłowicach, leśną jest nie od parady. Maleńkie podium, przed który wznosi się zadrzewione zbocze będące naturalnym amfiteatrem dla zasiadających wkoło ludzi. A do tego ciepła noc i rzewny post-folk Her Name Is Calla okazał się być doskonałym zamknięciem festiwalu. Jeszcze raz Morris: Koncert nocą, z ludźmi siedzącymi bardzo blisko zespołu, nie oddzielonymi przez dymiarki, barierki czy wysoką scenę. Myślę, że taka atmosfera bardzo odpowiada naszej muzyce. I tak właśnie było, drobna łza się w oku zakręciła.

Czarno- biały rysunek. Zespół grajacy na scenie.

Przywitanie z legendami

Na szczęście na jedno ważne pożegnanie przypadły dwa ważne przywitania z europejskimi słuchaczami. Swój debiut na Dunku zaliczył oregoński This Patch of Sky i był to debiut nadzwyczajny. Po pierwsze, Amerykanie zagrali na dużej scenie, a ta usytuowana jest pod namiotem wielkości tego znanego z Open'era, w którym zaplombowano wszystkie prześwity i nawet w wejściu zainstalowano foliową kurtynę. Sprawia to, że nawet najwcześniejsze koncerty odbywają się w niemal całkowitej ciemności i mogą bez problemów stać się wyjątkowym show muzyki i świateł. This Patch of Sky wycisnęli z tego wszystko, co się dało, nadając swoim kompozycjom opartym na nostalgicznym brzmieniu wiolonczeli wyjątkowego klimatu. Podobnie było z kolejnym debiutantem, Pillars z Indiany. Nie dość, że jest to zespół, który swoim debiutanckim albumem - "Of Salt and Sea" - szturmem wziął światową społeczność post-rockowców, to również angażuje się w promowanie gatunku. W rodzinnym Indianapolis zorganizowali festiwal Post., który staje się amerykańskim odpowiednikiem Dunku. Może zabrzmi to samolubnie, ale większość zespołów naszego gatunku w Stanach ma problem z przyciągnięciem tłumów na koncerty - powiedział przed festiwalem Nason Frizzell, basista Pillars. - To był więc nasz pomysł na zebranie jak najwięcej zespołów i miłośników tej muzyki. Teraz jest to nasz ulubiony czas w roku, stał się dla nas niemalże "spotkaniem rodzinnym". Wciąż jednak najważniejsza jest muzyka, a nowy album Amerykanów - "Cavum" - jest jednym z pewniaków do tytułu post-rocków roku.

Czarno- biały rysunek. Zespół grajacy na scenie.

Post-rockowe Antypody

Moim nieobiektywnym wydarzeniem tego festiwalu był bez wątpienia występ australijskiego Tangled Thoughts of Leaving. Mój osobisty numer jeden (obok "Myry" od Spurv) wśród post-rockowych wydawnictw zeszłego roku to ich "No Tether". Łączący w swojej muzyce głośne gitary i duch jazzu artyści postawili na koncercie na improwizację. Jak powiedziała mi nowa perkusistka zespołu, Gracie Smith, tego wymaga od nich element jazzowy. Ciężko było w czasie trwania setu rozpoznać konkretne kawałki z albumu, bardziej chłonęło się klimat dusznego (to ten zamknięty namiot) baru, w którym obok pianisty szaleją też gitarzyści i zupełnie pochłonięta przez muzykę Smith na perkusji. Podobną atmosferę absolutnego skupienia wśród widzów wywołali chyba jeszcze tylko Szwedzi z A Swarm of the Sun. Kontynuujący dobre tradycje swoich ziomków z Immánu El, Jakob Berglund i jego koledzy stworzyli naprawdę intymne widowisko, w którym podniośle głośne elementy mieszały się z fragmentami granymi pod dyktando załamującego się falsetu Berglunda.

 

Siwe włosy headlinerów

Tymczasem nie wspomniałem jeszcze nic o zespołach, których nazwy zapisywano na plakatach największymi literami. I nic dziwnego, bo te zupełnie mnie zawiodły. Zarówno Ufomammut (jesienią zagra w Krakowie), jak i Efrim Manuel Menuck to nie moja bajka. Natomiast Alcest, mimo że od zawsze byli na mojej bucket liście, nie pokazali pazurów. A jeśli to zrobili, to mieli zrobiony solidny manicure i mało interesujące tipsy. Być może ich ułagodzone gitary i baśniowe brzmienie nie do końca pasowały na wielki finał ostatniego dnia. Albo byłem już zmęczony.

Czarno- biały rysunek. Zespół grajacy na scenie.

Przegląd gatunku

Wcześniej udało mi się zaliczyć dwadzieścia pięć gigów i część z nich dały zespoły, o których pisałem wcześniej na moim lubiącym post-rocki blogu. Am Fost La Munte Și Mi-a Plăcut (dosłownie dwa dni wcześniej występujący na najmniejszym koncercie instrumentalnym świata w krakowskiej kawiarni Kornet), Paint the Sky Red z Singapuru, wspaniali Silent Whale Becomes a Dream czy Kokomo. Właściwie wszystko na plus. Ta wyliczanka pokazuje też, jak różnorodni geograficznie (skoro różnorodność gatunkowa nie wchodzi za bardzo w grę) starają się być organizatorzy. Były zespoły ze Stanów, z Ameryka Południowej, z dalekiej Azji i Europy Wschodniej (brakowało niestety polskiego wątku, rok temu występowali tutaj Besides) - Dunk to nie tylko post-rockowa Mekka, ale też maszynka do promowania nowych kierunków w gatunku. I nie wiem jak mogło mnie do tej pory tam zabraknąć, z pewnością nie popełnię już tego błędu.

 

Rysunki: Edyta Krzyżanowska


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce