Parc del Forum w Barcelonie, gdzie odbywa się Primavera, to miks naturalnych fraktali i satysfakcjonujących dla oka brył architektonicznych. Ten teren jest piękny, jest naprawdę nad morzem, a takie słońce świeci tylko w Hiszpanii. Organizatorzy wykonali solidną pracę u podstaw. Okiełznali festiwalową przestrzeń w taki sposób, że gdy w krokomierzu pęka prywatny rekord, przy okazji nie odpadają nogi. Jednocześnie nie ma tu fajerwerków podpatrzonych na Coachelli, nie ma zaskakujących aktywacji marek sponsorujących festiwal. Co za tym idzie, jest skromnie, estetycznie, nie ma obnoszenia się z logotypami. Poza ufundowaną przez markę alkoholową atrakcją sportową w postaci zapadających się w piasku stołów pingpongowych, każdy musi polegać na własnej wyobraźni w kwestii organizowania sobie czasu między wybranymi koncertami. Choć z drugiej strony, nad czym się tu zastanawiać, kiedy grafik taki napięty...
Królową tegorocznej Primavery była Lizzo, królem Shabaka Hutchings. Ona na scenie jest całą sobą. Energia, charyzma, bezpośredniość. Repertuar, który nie odstaje od przebojowego "Juice". W tym roku grała na małej scenie zlokalizowanej na końcu uniwersum Primavery. Za kilka miesięcy będziemy oglądać ją zapewne w największych halach na świecie. Wyprzedanych. Shabaka ne festiwalu wystąpił dwa razy. Sons of Kemet XL z repertuarem na cztery perkusje robił wrażenie, The Comet Is Coming to kosmos. Aranżacja, tempo, nasycenie dźwiękami. To jazzowo-elektroniczna apokalipsa, która brnie w kierunku kakofonii, by za chwilę znów wrócić do eleganckiego porządku. Kto jeszcze?
Stereolab, Jarvis Cocker i Suede - zobaczyliśmy obietnice bardzo dobrych koncertów na tegorocznym Offie. Janelle Monae, od której ciężko oderwać wzrok, nawet kiedy nie ma na sobie cipko-spodni. Elektryzująca Courtney Barnett, która ze swoją charyzmą jest równocześnie bardzo frontem do publiczności, jak i bardzo schowana w sobie. Jak zawsze genialni Tame Impala i ich starsi koledzy Primal Scream. Zjawisko, jakim jest Christine and the Queens. Francuska wokalistka od kilku dobrych lat walczy o międzynarodową uwagę, a jej upór i chcenie zaczynają procentować sukcesami. CupcakKe to zdecydowanie więcej niż damsko-męskie stosunki z kobiecej perspektywy. Jej narracja jest perwersyjnie wspaniała niczym Paulo Coelho w świecie seksualnych interakcji.
Dało się odczuć silne wsparcie dla rodzimej muzyki latynoskiej, która na światowym rynku zaczęła odgrywać coraz większą rolę. Nie chodzi tylko o ilość zaproszonych artystów, ale również o zaproponowane im warunki. Rosalia na festiwalu występowała jako gwiazda. Na plakacie Primavery stoi w jednej z linii z Solange, a na scenie to obok niej stanął James Blake, a nie odwrotnie. To z nią zorganizowano konferencję prasową dla obecnych z całego świata dziennikarzy. Nathy Peluso i Kali Uchis nie tylko występowały o kluczowych godzinach, ale również na jednych z największych scen. Ta lista niuansów ciągnie się jeszcze dalej...
Tuż po ogłoszeniu tegorocznego line-upu Primavery wiele mówiło się o obranym przez organizatorów kierunku. O tym, jak "reggaetony" i "popy" zajęły miejsca gitar. Miley Cyrus na Primaverze? Carly Rae Jepsen? Konsternacja. Jednocześnie gitarowe granie ze Stanów pokroju Soccer Mommy, Snail Mail czy Lucy Dacus zostało przesunięte na mocno wczesne jak na ten festiwal godziny. Czy można budować line-up imprezy bazując na zespołach wywodzących się z bieżących trendów. Zespołach, które z założenia mają wpisaną bliską datę ważności? Czy ich fani to publiczność, którą można związać z festiwalem i wraz z nią ją rozwijać? Ostatecznie, w przeciwieństwie do ubiegłych lat, festiwal się nie wyprzedał.
W międzyczasie - gdy decyzje organizatorów odczytywane są jako rozwiązania - legendarny, indie-rockowy Pavement ogłasza reaktywację. Muzycy zapowiadają, że w przyszłym roku planują zagrać tylko dwa koncerty. Jeden na Primaverze w Barcelonie, drugi na siostrzanej NOS Primaverze w Porto.
Rysunki: Edyta Krzyżanowska