Obraz artykułu Nikt o to nie prosił, czyli Woodstock 50

Nikt o to nie prosił, czyli Woodstock 50

Festiwal Woodstock '69 był ważnym punktem w historii popkultury - to tutaj umierał ruch hippisowski, a rodziła się nowoczesna kultura festiwalowa. Na Woodstocku w swojej najdojrzalszej formie objawił się też nowoczesny kult gwiazd rocka i popu - cenę za ten kult płacimy do dzisiaj.

Popkulturowi rewizjoniści słusznie wskazują na to, że Woodstock '69 w rzeczywistości nie był wielkim wydarzeniem muzycznym (zarówno pod względem line-upu, jakości wykonań, jak i logistyki i jakości organizacji), ale mit jest silniejszy niż rzeczywistość i w sekularnych realiach ludzie naturalnie lgną do dobrze podkolorowanych bajek.

 

Ciężko stwierdzić, na ile ten mit jest w stanie przyciągnąć millenialsów rozpieszczonych Coachellą, rozbuchanymi wizualnie festiwalami muzyki EDM czy skomercjalizowanym ekstremizmem Burning Mana. A jednak, Michael Lang przy finansowym i marketingowym wsparciu babilońskiej bestii w postaci Dentsu Aegis Network, postanowił zorganizować huczne obchody półwiecza Woodstocku. Ostatecznie mogliśmy obserwować serię zagadkowych decyzji i sporych problemów, której finisz to kompletne zamieszanie (stan na 2 maja). Woodstock 50 prawdopodobnie się nie odbędzie, a jeśli jednak Lang i spółka dopną swego, być może czeka nas Fyre Festival 2. Co się wydarzyło?

Tłum na Woodstocku, na środku rusztowanie, a na nim siedzą ludzie.

Zacznijmy od lokacji - organizatorom nie udało się uzyskać zgody na festiwal w miejscu legendarnego poprzednika. Czyli odpada pierwszy potencjalny magnes na publiczność. Co więcej, organizatorzy cały czas mówili o ponad stu tysiącach uczestników i uczestniczek, chociaż z dokumentów wynika, że starali się o pozwolenie na siedemdziesiąt pięć tysięcy... Którego zresztą nie uzyskali. Brak najróżniejszych uprawnień i koncesji wstrzymywał start sprzedaży biletów i wieszczył katastrofę w rodzaju Fyre. Kolejna rzecz to line-up, którego celem było połączenie starego z nowym, nostalgii z FOMO. I na tym polu nie było się czym chwalić - mimo Black Keys, Jay'a-Z i Imagine Dragons z jednej strony, Santany i Roberta Planta z drugiej, patrząc na plakat Woodstock 50 ciężko było wykrzesać w sobie entuzjazm. Z czasem kolejne gwiazdy zaczęły odwoływać swoje występy, a ostatecznie Dentsu Aegis Network ogłosiło, że Woodstock 50 jest anulowany ze względu na produkcyjne niedostatki. Spekuluje się, że firma utopiła jakieś trzydzieści milionów dolarów - w tym już częściowo opłacone gaże artystyczne. Z kolei Michael Lang wciąż twierdzi, że Woodstock 50 się odbędzie i obiecuje wyjątkowe doświadczenie, godne swojego kultowego statusu i miejsca w amerykańskiej historii i kulturze (bleh). W najbliższych tygodniach ma ogłosić niesamowitą listę osiemdziesięciu wykonawców, mimo że koncertowy gigant Live Nation odmówił propozycji uratowania festiwalu po wycofaniu się Dentsu Aegis Network.

Koncert na Woodstocku, w tle tłum ludzi.

Całość wygląda na chaotyczny bajzel zbudowany na niekompetencji i megalomanii. Samo założenie, że Woodstock ma dzisiaj jakąś wielką nośność, zdolną przyciągnąć setki tysięcy ludzi, jest oparte na pobożnych życzeniach. Oczywiście istnieje jakaś część publiczności, która połączy markę z legendarnym wydarzeniem, ale bardziej świeża może być pamięć o Woodstocku 1999, czyli nu-metalowej bonanzie zwieńczonej zamieszkami wznieconymi przez Freda Dursta z Limp Bizkit. Znaczna część młodszej publiczności może w ogóle Woodstocku nie kojarzyć, a rynek festiwalowy wręcz przegrzewa się od konkurencyjnych propozycji. Wygląda to na kolejny średnio przemyślany korporacyjny skok na markę, którą jacyś ludzie mogą kojarzyć. Ale jacy i co z tym skojarzeniem zrobią - ciężko stwierdzić. Woodstock to hasło z dawnych legend, zatarte przez dekady i przykryte nowymi, lepszymi festiwalami. Nostalgia to potężna rzecz, ale niekoniecznie w tym wypadku. Woodstock 50 mógłby się udać, ale warunki sukcesu w 2019 roku są mordercze - interesujący marketing, atrakcyjny line-up, klarowność komunikacji. Michael Lang i spółka nie spełnili żadnego z nich, w kółko powtarzając o "kultowości" i "legendarności" festiwalu.

 

Zapewne sporo osób jest zawiedzionych odwołaniem festiwalu - bynajmniej nie dlatego, że się na niego wybierali. Myślę, że po cichu liczono na katastrofę w rodzaju Fyre Festivalu, ba, być może Netflix już szykował ekipę filmową. Kto wie, może dziwaczny upór organizatorów doprowadzi sprawę do mniej lub bardziej szczęśliwego finiszu. Ale cała sytuacja jest smutna i dość typowa dla naszych czasów - eksploatacja nostalgii z korporacyjnym wsparciem, miliony dolarów wyrzucone w błoto, zastępy internetowych cyników zacierających ręce na myśl o katastrofie. O Woodstock 50 nikt nie prosił, co widać nawet w braku wysypu materiałów rocznicowych o oryginalnym festiwalu - chociaż to może pojawić się bliżej wakacji (w co wątpię). Nawet nostalgia ma swoje granice.

Plakat Woodctock 50.

Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce