Zadziałało tu wiele mechanizmów, od standardowego w naszym kraju braku empatii i odruchu braku zaufania ofiarom przemocy seksualnej, aż do wzruszania ramionami i wręcz triumfalnych deklaracji o tym, że się nie przestanie słuchać muzyki Michaela. A jednak, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Radio Zet przestało grać Jacksona "do czasu wyjaśnienia sprawy" (przepraszam... Czy Radio Zet liczy na ponowne, oficjalne śledztwo? Może być ciężko, chyba, że rząd federalny Stanów Zjednoczonych skorzysta z pomocy nekromantów). Postąpiło tak zresztą wiele rozgłośni na całym świecie, polaryzując publiczność.
R. Kelly był wielki, ale przy Michaelu Jacksonie jego wielkość jest karłowata. Stąd reperkusje "Leaving Neverland" i wszelkie dyskusje wokół tej sprawy mają dużo większą rangę, dodatkowo podniesioną jeszcze przez niski wiek ofiar (jeśli chcemy bawić się w wartościowanie pedofilii). Jackson to jedna z największych gwiazd popkultury w historii, międzynarodowa figura o przemożnym wpływie na to, jak brzmi, tańczy i wygląda dzisiaj pop. Mimo że sam nigdy nie załapałem się na jackomanię (sorry, byłem dziwnym dzieciakiem), to wiem, że jestem w mniejszości. Dlatego w ogóle nie dziwią mnie próby wyparcia, wybielania, usprawiedliwiania i bagatelizowania tego, co o Jacksonie wiemy nie od dzisiaj. Dysonans poznawczy to mocna rzecz, raczej wolimy go unikać.
Nie pomaga też to, że "Leaving Neverland" to po prostu kiepski dokument. Rozciągnięty przez absurdalnie niepotrzebne ujęcia z drona, rozmemłany przez generyczną i czasem nieodpowiednią, niepoważną muzykę. Oczywiście w przeciwieństwie do "Surviving R. Kelly", skupia się na emocjonalnych aspektach już znanej sprawy, zamiast eksplorować nowe dowody, ale nie pomaga to w budowaniu wiarygodności. Zwłaszcza, że w kolejnym kontraście wobec dokumentu o R. Kellym, ofiary Jacksona prowadzą pozornie udane i dostatnie życie - co oczywiście nie umknęło krytykom dokumentu i obrońcom muzyka. Niejedna osoba zamiast skupić się na odrażających opowieściach o molestowaniu, była rozproszona myślami w rodzaju: U, ale ziomek mieszka w ładnej chacie. Ponownie odsyłam do "Surviving R, Kelly", gdzie ofiary wypowiadały się na skromnym, czarnym tle. Nie czuję się fajnie, pisząc te rzeczy, ale chyba jeszcze niefajniej powinny czuć się te osoby, które z miejsca podważają czy bagatelizują zeznania ofiar molestowania seksualnego.
Przy okazji obu filmów można było zobaczyć również potęgę narracji przykrywających prawdę. Ile razy w życiu słyszeliście: R. Kelly? No tak, szalał z groupies, chyba nawet sikał na jakąś dziewczynę (hehe)? albo: Michael Jackson miał trudne dzieciństwo, w sumie miał umysł dziecka, dlatego tak lubił przebywać z dziećmi. Te narracje nie biorą się znikąd, to dobrze przygotowane linie obrony, które mają bagatelizować prawdziwą naturę tych zachowań. Wytwórniom muzycznym (dla których zarezerwowany jest osobny krąg piekła) takie narracje nie tylko są na rękę - stoją za wieloma z nich, bo nawet powiedzonko nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili ma swoje granice i pedofilia jest jedną z nich.
Dopóki nie zanurkowałem kilka lat temu do szamba, jakim jest sprawa R. Kelly'ego, znałem tylko tę bagatelizującą narrację. Zauważcie, że nie ma w niej mowy o pedofilii, tylko zwykłe, tradycyjne i wąsate rock'n'roll hehe. Przy Jacksonie uderzyło mnie coś, z czego kompletnie nie zdawałem sobie sprawy - jakim cudem media i opinia publiczna nie zastanawiały się mocno, czemu dorosły facet chodzi wiecznie z dzieckiem za rękę? Przez mgłę pamiętam ujęcia z Jacksonem z jego różnymi "przyjaciółmi", ale patrząc na to dzisiaj, jestem wstrząśnięty. Łatwo jest narzekać na stan współczesnych mediów, ale ich upadek zaczął się dużo, dużo wcześniej. W "Leaving Neverland" brytyjski komentator z archiwalnego nagrania przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że dorosły facet podróżuje z dzieckiem. Wacko Jacko! - podsumowuje. No beczka śmiechu. Nawet jeśli oskarżenia o molestowaniu są zbyt daleko posunięte - a nie są, bo sąd miał twarde dowody w postaci magazynu pornograficznego z odciskiem palca jednego z chłopców, zeznania świadków i dokładny opis genitaliów Jacksona, sporządzony z zeznań ofiar (pozdrawiam system sądowniczy oparty na zwyrodniałym plebiscycie popularności zwanym ława przysięgłych) - to wciąż każdy powinien stwierdzić: No cóż, dorosły facet spał z obcymi dziećmi w łóżku, super dziwne, w sumie obrzydliwe, powinien się leczyć. Kiedy w "Leaving Neverland" jedna z matek mówi, że Jackson prowadził wielogodzinne rozmowy telefoniczne z jej małoletnim synem, rwę sobie włosy z głowy i krzyczę: Nikt normalny nie gada z dzieckiem dłużej niż trzy minuty, bo o czym więcej chcesz z obcym dzieckiem gadać?!
Modernizm wmówił ludziom, że artysta to ktoś więcej niż człowiek. Kapitalizm zbastardyzował i wzmocnił to przekonanie, bo artysta to ktoś dużo więcej niż człowiek - to dochodowy produkt. Na styku niemal boskiego uwielbienia ze strony publiczności i absolutnej chciwości wytwórni muzycznych powstają potwory, które chodzą bezkarnie, bo robią muzykę, która się podoba, a przede wszystkim sprzedaje. "Leaving Neverland" i "Surviving R. Kelly" wywołały jeden ważny efekt - z wielu obszarów publicznych usuwa się muzykę oprawców. Jeśli przeprowadzi się to konsekwentnie, to w przeciągu jednego pokolenia pamięć o Kelly'm i Jacksonie może nie zostanie zamazana, ale przynajmniej pozbawiona bogobojnego statusu. Ktoś kiedyś powiedział: Kill Your idols. Może nie szedłbym tak daleko, ale proponuję: Check your idols, a nawet: Don't have any idols, c'mon.