Zacznijmy od tego, że za metalem stoją ogromne emocje. Słuchacze tej muzyki są do tego stopnia lojalni i oddani, że kiedy widmo internetowego piractwa zawisło nad cała branżą muzyczną, niejeden sklep ratowały regularne dopływy gotówki właśnie ze sprzedaży płyt, kaset, czasami też koszulek związanych z metalem. Wiem, bo w takim sklepie ponad dekadę temu pracowałem.
Z intensywnymi emocjami łączy się ich odwrotność i tak, jak metalowiec może kochać, tak samo potrafi nienawidzić i wcale nie nienawidzi hip-hopu, techno czy popu, bo one dla niego po prostu nie istnieją (oczywiście posługuję się w tym osądzie świadomie wyolbrzymionym stereotypem). On nienawidzi heavy metalu, jeżeli kocha black; nienawidzi Metaliki, jeżeli kocha Slayera; nienawidzi Sabaton, jeżeli kocha Accept (wystarczy poczytać komentarze pod materiałami informującymi o ich wspólnej trasie koncertowej) i nienawidzi każdego, kto choćby o jeden rok pomyli datę premiery jego ulubionego albumu. Mało tego, będzie wymyślał dla znienawidzonych zespołów "zabawne" pseudonimy bazujące na prostym makaronizmie, na przykład Sałaton, Behemocz albo Wydmushka... Ale czy w przypadku Batushki faktycznie jest o co się złościć?
Bo polski gothic metal z lat 90. z dodatkiem prawosławia
Argument z rodzaju tych merytorycznych, przynajmniej pozornie, bo dotyczy muzyki i tylko muzyki. Staje się jednak nieco problematyczny, kiedy faktycznie sprawdzimy, jak gotycki metal brzmiał w Polsce w latach 90. Dominowały wówczas kobiece głosy - Closterkeller, Moonlight, Artrosis czy Via Mistica. Z męskich można by wskazywać na Sirrah albo na wczesne nagrania Aion, ale przecież tam growl pojawiał się z rzadka... O które kapele może więc chodzić? Nie wiem i okazuje się, że pod podobnymi zarzutami nigdy nie padają nazwy, co meteorytykę tego argumentu natychmiast przemienia w zwykłą złośliwość.
Batushka to black metal - czy ci się to podoba, czy nie. A że z dodatkiem prawosławia? Punk rock to też tylko rock'n'roll z dodatkiem nihilizmu; a black metal u źródła był zaledwie punk rockiem z dodatkiem szatana.
Bo w tajemniczym składzie miały być gwiazdy polskiego metalu, a nie ma
Ukrywanie nazwisk członków zespołu to skuteczne narzędzie marketingowe, o czym doskonale wiedzą muzycy Slipknot czy Ghost, ale akurat główny głos Batushki szybo można było zdemaskować jako należący do Bartłomieja Krysiuka - wokalisty Hermh i właściciela Witching Hour Productions. W sieci krążyły wprawdzie teorie, zgodnie z którymi za tajemniczą grupą mieli stać Nergal wraz z muzykami Mgły (gdyby tak było rzeczywiście, dzisiaj każdy piałby z zachwytu nad Batushką), ale szybko wyszło na jaw, że to instrumentaliści mało znanych Exit Wounds, Heuresis czy Altercated. Tylko co z tego? Gdybym miał obrażać się na każdy zespół, który wysyła do nas notkę, w której opisują siebie jako "nową nadzieję" albo "żywą legendę", to nie mielibyśmy o czym pisać! Takie czasy, że zespoły same sobie muszą tworzyć materiały marketingowe, a nie każdy, kto potrafi nagrać dobry album, umie równie dobrze o nim napisać.
Bo mają więcej wzorów koszulek niż utworów
Tak faktycznie jest. Na "Litourgiya" - jedynym albumie Batushki - znajduje się zaledwie osiem utworów, a w ich sklepiku naliczyłem około dwudziestu wzorów, każdy w rożnych wersjach kolorystycznych. To bardzo dobre grafiki i nie można mieć pretensji do zespołu, że chce utrzymywać się z grania muzyki, dziwnym i niespotykanym rozwiązaniem jest natomiast stworzenie osobnego fanpage'a na Facebook poświęconego wyłącznie sprzedaży merchu - Batushka Webstore. Marketingowe działania Batushki i w tym wypadku wydają się dość nieporadne, ale tym razem frustracja odbiorców jest zrozumiała, bo jeżeli wydaje się limitowany nakład płyt czy koszulek, a do sprzedaży trafia większa liczba od zapowiedzianej, to pierwotna radość z posiadania unikalnego przedmiotu momentalnie znika, a zastępuje ją przekonaniu o nabiciu klienta w butelkę.
O działalności handlowej zespołu krążą w kuluarach przeróżne legendy, których wyciąganie byłoby nieuczciwe bez dogłębnego zbadania. Legend tych jest jednak tak wiele i dochodzą z tak wielu źródeł, że część z nich musi być prawdziwa, co mimo wszystko nie powinno mieć przełożenia na ocenę samej muzyki.
Bo cały czas grają ten sam materiał
I ten, i wcześniejszy argument można też połączyć w jeden - bo sprzedali się. Sukces Batushki przyszedł niespodziewanie, wbrew opiniom wielu starszych od węgla metalowców, którzy wieszczyli, że nic z tego nie będzie, a białostocki wybryk przepadnie w odmętach historii. Tak się nie stało, zespół jeździ po całym świecie, zgarnia górę pieniędzy i wcale nie spieszy się z kolejną wizytą w studiu. Dlaczego ten sam argument nie działa w przypadku Tool albo The Cure? Może dlatego, że chociaż dawno nie nagrywały, to jednak mają na koncie sporo albumów, a może dlatego, że nie pochodzą z naszego podwórka i choćbyśmy z całych sił starali się, to i tak nie możemy im dopiec.
Na szczęście Krysiuk dostrzega problem, a ogłaszając udział Batushki w trasie Merry Christless wespół z Behemothem, zapowiedział, że promocja albumu "Litourgiya" dobiega końca i w 2019 roku albo ukaże się jego następca, albo... zespół zakończy działalność. Na pewno wielu ucieszyłoby to drugie rozwiązanie, ja mam natomiast nadzieję, że pojawi się nowy materiał i że nie będzie po prostu kolejnym produktem w batushkowym hipermarkecie. Zadanie jest znacznie trudniejsze, bo nikogo już nie zaskoczą połączeniem black metalu z prawosławnymi chórami, ale skoro połączenie punk rocka z szatanem rozwija się po dziś dzień, to kto wie, może druga liturgia będzie jeszcze ciekawsza?
Nie dostanę w zamian za ten tekst procentu ze sprzedaży t-shirtów i nie namawiam do bezkrytycznego sympatyzowania z Batushką, ale jeżeli już musicie ich nienawidzić, to przynajmniej za muzykę.