A było tak - Jazz Jantar wrócił po jednodniowej przerwie do aktywności w środę 14 listopada. Wieczór otworzył międzynarodowy skład The Thing With Five Eyes. Mózgiem formacji jest holenderski muzyk Jason Köhnen (znany między innymi jako Bong-Ra), a towarzyszyli mu francuski kontrabasista Jean Christophe Bournine i grający na oudzie Rosjanin Dimitry Globa-Mikhailenko. Zabrakło egipskiego flecisty Mohammeda Antara, ale mimo tego uszczerbku zespół pokazał przekonujący show. Katalogowo ich muzyka jest określana jako dark- lub doom-jazz, ale odkładając na bok etykietki, był to nieco, choć bez przesady mroczny koncert muzyki improwizowanej wspartej świetnie wymyśloną elektroniką i wizualizacjami. Nie był to jazz w stanie czystym, ale improwizacja i wspaniały groove zbliżały tę muzykę do jazzu.
.jpg)
Po kosmopolitach z Utrechtu wystąpiło trzech panów z USA. I dało, w moim pojęciu, najlepszy koncert tego festiwalu. Evans/Dahl/Pride to bardzo ceniony na świecie i znany już publiczności Jazz Jantar trębacz Peter Evans i jego niesamowici koledzy - gitarzysta basowy Tim Dahl oraz perkusista/perkusjonalista Mike Pride. Tytuł programu - "Pulverize the Sound" - bardzo precyzyjnie oddawał to, co trzej mężczyźni robili nie tylko z dźwiękami, ale i z naszymi mózgami. Współczesny free jazz z silnym udziałem klimatów industrialnych jednych wywiał z sali, a innych przyspawał do krzeseł. Można pięknie i zarazem brutalnie? Można!
15 listopada, czwartek. Na początek dość odległy od jazzu, za to powalająco uroczy koncert Snowpoet. Sercem i głosem tego sekstetu jest pochodząca z Irlandii wokalistka Lauren Kinsella otoczona przez młodych brytyjskich jazzmanów, wśród których dużymi nazwiskami są już gitarzysta Nick Costley-White i pianista Matt Robinson. Dobrze napisane refleksyjno-melancholijne piosenki, piękny głos Lauren i inteligentne wsparcie kolegów składają się na wyrafinowany pop music, momentami bywający czymś więcej.
.jpg)
Druga połowa dnia została zagospodarowana przez doskonale znanego w Trójmieście perkusistę Grega Foxa i jego zespół Quadrinity. W tej "czwórcy" oprócz lidera znaleźli się szwajcarska saksofonistka Maria Grand, basista Justin Frye i grający w tym przypadku na dwunastostrunowej gitarze akustycznej, natomiast znany głównie jako muzyk elektroniczny Michael Beharie. Muzyka dokładnie po środku między awangardowym rockiem i awangardowym jazzem, doskonała czwórka indywidualności, jednak te indywidualności tylko chwilami dawały synergię, przeważnie były obok siebie. To jednak zrozumiałe - była to pierwsza, i to krótka, trasa tego składu. Oni najlepsze mają tylko przed sobą. I to już kwestia miesięcy.
Piątek, 16 listopada był kolejnym dniem tego festiwalu, gdy oba zespoły wieczoru zrobiły wszystko, co powinny zrobić. Na początek znów Brytyjczycy i to znani - Roller Trio z Leeds. Saksofonista James Mainwaring, gitarzysta Chris Sharkey i perkusista Luke Reddin-Williams wpisują się w dominujący nurt młodego jazz z Wysp, będąc równocześnie do szpiku kości jazzowi, jak i elektroniczni. Świetnie przygotowani i grający od serca muzycy zasłużyli na gorące przejęcie, jakie spotkało ich w Żaku.
Największe wciry dostaliśmy jednak podczas koncertu drugiego, amerykańskiego. Trio renomowanego saksofonisty Jamesa Brandona Lewisa z gościnnym udziałem gitarzysty Anthony'ego Piroga zagrało coś, co łatwo pomyśleć, ale jak sądzę trudno wykonać, mianowicie w pełni przekonujące połączenie free jazzu z alternatywnym rockiem. Kiedy w drugiej kompozycji koncertu gitarzyści zagrali riff jakby żywcem wyjęty z płyty Built to Spill, a Lewis rozpoczął zabójczo mocną i do tego treściwą improwizację, poleciałem bardzo wysoko. I w tych rejonach pozostawałem do końce tego występu. Słuchając Jamesa Brandona można myśleć o Rollinsie, można myśleć o Coltranie, a zwłaszcza o Steve Colemanie, ale on sam jest muzykiem, który może dorobić się grona kontynuatorów. Kolejna postać, którą warto z tej edycji zapamiętać.
.jpg)
Czytając program soboty, gdzie gwiazdami byli urodzona w Bahrajnie brytyjska trębaczka Yazz Ahmed i etiopski klawiszowiec-weteran Haliu Mergia, można było pomyśleć: Ethno-jazz. Nie było jednak tak prosto. Kompozycje Yazz praktycznie w ogóle omijały muzykę arabską, natomiast były narracyjnymi utworami powiązanym z arabską historią i kulturą, pięknie brzmiąca trąbka unikała tanich orientalizmów. Byliśmy świadkami przygody utalentowanej i wrażliwej instrumentalistki oraz kompozytorki z bliskowschodnimi korzeniami z muzyką Zachodu. Warto czekać na kolejne rozdziały tej fascynującej opowieści.
Hailu Mergia to zupełnie inna para kaloszy - w latach 70. gwiazda klubów Addis Abeby, później przez wiele dekad nowojorski taksówkarz. Będąc po siedemdziesiątce, ponownie zostął odkryty i bryluje na światowych festiwalach. Jego koronnym instrumentem jest akordeon, niestety, prawdopodobnie z przyczyn zdrowotnych, sięgał po niego sporadycznie, grając przede wszystkim na pianinie elektrycznym i prostym syntezatorze. Mocno dansingowe brzmienie, disco-funkowe klimaty nie wszystkim poszły w smak, natomiast dużą część publiczności wprawiły w trans. Nic dziwnego, ten człowiek cały jest muzyką.
I niedzielne zamknięcie, dla mnie wielka fanfara pożegnalna. James Holden & The Animal Spirits to realizacja koncertowa ubiegłorocznego albumu "The Animal Spirits", który pokazał cenionego muzyka i producenta z kręgu IDM i minimal techno w nowym, souljazzowym świetle. Przyznam się, że albumu słuchałem wcześniej tak intensywnie, że powrocie do niego po kilku miesiącach odkryłem, że nie mogę już wycisnąć z tej muzyki niczego nowego. Za to na koncercie rozkwitła ponownie. Holden na syntezatorach modularnych, a czterech towarzyszy na perkusji, saksofonie, klarnecie basowym i instrumentach perkusyjnych pofrunęło bardzo wysoko i zabrało mnie tam. Czy to miało dużo wspólnego z jazzem? Pies z tym. Było super, James sam ze sceny mówił, że jemu też jest dobrze.
I tak się skończył ten festiwal. Kolejne koncerty pod szyldem Jazz Jantar już w lutym i marcu 2019.
Rysunki: Edyta Krzyżanowska