Dzięki szóstej edycji Music is the Weapon Fest miałem okazję zapoznać się z kilkoma składami z tej wytwórni jeszcze w kwietniu tego roku na dwudniowych koncertach w gdańskiej Ziemi. Wśród nich było Lastryko. Obecnie trwa krajowa trasa, poszerzona o kilka nazw, między innymi o Jesień, której wiosną w Gdańsku zabrakło. W ciepły, piątkowy wieczór w Desdemonie zagrały więc dwa zespoły, które mogły potraktować ten występ jako rozgrzewkę przed weekendowymi koncertami w warszawskich Chmurach. Ta okazja wręcz prosiła się o trochę eksperymentów i nie zabrakło ich tego dnia.
Muzyka Lastryko niezmiennie kojarzy mi się z punktem, który leży na styku morza i nieba – zobaczyć go możemy tylko mocno wytężając wzrok, siedząc późnym latem, wieczorem, na którejś z dzikich i nieodwiedzanych przez ludzi plaż. Subtelność otoczenia łączy się z chwilą odpowiednią do rozmyślań zarówno na tematy poważne, jak i na swobodnych podróżach po meandrach własnej wyobraźni. Sprzyja temu wszystkiemu fakt, że muzyka tria jest w dużej części instrumentalna, co pozwala skupić się na jej detalach, pojedynczych dźwiękach i tworzyć we własnej głowie obrazy, a nawet całe historie, które dźwiękom tym w jakiś sposób odpowiadają. Na żywo to wrażenie tylko się pogłębia.
W Desdemonie mogliśmy usłyszeć głównie utwory z ich tegorocznej, debiutanckiej płyty, choć nie tylko. Kompozycje nabrały tempa, ale nie zatraciły melodyjności i pewnego delikatnego, ulotnego ducha. Gitarzysta, Artur Bieszke zdaje się odgrywać w grupie pierwsze skrzypce. To pod jego nogami znalazła się cała masa efektów, między innymi looper do zapętlania dźwięków, przez co w pewnym momencie wydawało się, że na scenie mamy dwie gitary; delay do powtarzania pojedynczych fraz czy zabawy efektem tremolo - równie częste, co nadające muzyce Lastryko autorskiego sznytu. Melodie były zasługą niepozornego, ale bardzo ważnego w tej układance basu (Wojciech Lacki). W moim odczuciu w centrum tego wszystkiego jest jednak perkusja. Jacek Rezner grał niby oszczędnie, z jazzowym zacięciem, ale to właśnie subtelność jest kluczem do całości. To on wyznaczał rytm, niekiedy przyspieszając, innym razem skupiając się na detalach i pozwalając całości wybrzmieć w taki sposób, że już w tym momencie możemy mówić o charakterystycznym brzmieniu tej grupy.
W muzyce Jesieni jazzu było jeszcze więcej. Tu również perkusja zdaje się być mózgiem całej grupy; tylko że mózg ten jest zwichrowany, zdecydowanie bardziej schizofreniczny niż u Lastryko. Na żywo jeszcze bardziej uwydatniło się znaczenie basu, na którym gra Michał Supcziński. Powtarzane, krótkie i - wydaje się - proste frazy powodują efekt zapadania w coraz to głębsze rejony szaleństwa. W tym czasie gitara rzęziła, hałasowała i wprowadzała do całości dodatkową warstwę chaosu. Jednak tu znów z opresji ratowały nas perkusyjne partie Macieja Karmińskiego, które w swój niesynchroniczny sposób, balansując na krawędzi, paradoksalnie pozwalały utrzymać się nam na tej granicy jeszcze przez chwilę.
Dodam jeszcze, że obie grupy postawiły tego dnia na utwory nowe. Jesień wykorzystała tę okazję jako idealną na przeprowadzenie testu. Zapętlone wokół charakterystycznej frazy lub fragmentu, obudowane przesterowanymi dźwiękami, zmieniającą rytm perkusją oraz wokalem, pełniącym zarówno funkcję przekazu, jak i dodatkowego instrumentu, wydawały się być jednak kontynuacją dotychczasowej drogi. Było w tym sporo noise rockowej, pozornej prostoty, która tak naprawdę zawierała więcej emocji niż niejedno obudowane napompowanymi dodatkami, kolorowe przedstawienie. Sam występ też nie należał do długich, co spowodowało spory niedosyt, ale jeśli miało to stopniować napięcie przed (mam nadzieję) nadchodzącą płytą, to udało się w pełni.
Co więc łączy Lastryko i Jesień? Oprócz uwypuklonej w opisie ich występów roli perkusji, przede wszystkim szczerość, ilustracyjność muzyki, chęć poszukiwań, skupienie się na repetycjach i umiejętność wywoływania emocji. Szczególnie obecnych, gdy swoją muzykę mają szansę zaprezentować odbiorcom na żywo.
Rysunki: Edyta Krzyżanowska