Dwudziesty dziewiąty materiał studyjny grupy, którą można bez cienia przesady nazwać dziełem życia Johna Dwyera, powstawał w oparciu o dwie nowe techniczne koncepcje.
Po pierwsze brak gitary, którą zastąpiono saksofonem barytonowym Cansafisa Foote'a i saksofonem tenorowym Brada Caulkinsa. Po drugie niekonwencjonalne metody nagrywania i produkcji. O ile w dorobku Osees zdarzały się już płyty, w powstawaniu których kluczowe znaczenie miało samo studio (na przykład "Panther Rotate" z 2020 roku), to żadna nie okazywała się wyłącznie kolażem zmyślnie posklejanych sampli.
John Dwyer: Media społecznościowe to najgorsze, co przydarzyło się ludzkości (wywiad)
Wszystko zaczęło się od czterośladowych demówek, jakie Dwyer nagrał w swoim domowym studiu. Znudzony silnym skoncentrowaniem dwóch ostatnich albumów wokół gitary i klawiszy, postanowił z pomocą zespołowego klawiszowca Toma Dolasa wprowadzić swoje ścieżki do perkusyjnych samplerów uruchamianych pałeczkami perkusyjnymi. Proces twórczy polegał więc na złączeniu fragmentów domowych nagrań w sensowną całość poprzez opanowanie odpowiednich sekwencji uderzeń, składających się na pełne utwory. Musiała się ich nauczyć cała piątka muzyków, która - poza perkusistami - nie używa ani przez chwilę typowych dla siebie instrumentów. Jedynie partie saksofonów i wokal są tutaj "żywe".
Sposób powstawania "Sorcs 80" jest bez wątpienia brawurowy, ale efekt tych niecodziennych zabiegów wydaje się wtórny i zachowawczy. Mamy tu do czynienia z syntezą krótkich form z "Protean Threat", nihilistycznego synth-hardcore'u z "A Foul Form" i szczególnie wyeksponowanych syntezatorowych brzmień z "Intercepted Message", ale album rozczarowuje monotonią i ogrywaniem tych samych patentów. Trzynaście utworów zlewa się ze sobą w jeden, prawie czterdziestominutowy seans, angażujący chwilami niemal wyłącznie rytmiczną repetycją. Brakuje kulminacyjnych punktów i przebojowego zmysłu Osees, a konstrukcja utworów jest przeważnie na tyle przewidywalna i powtarzalna, że zespół do złudzenia zdaje się operować wciąż tymi samymi, ewentualnie delikatnie zmodyfikowanymi melodiami.
Wyróżniają się dynamiczny "Blimp" z kosmicznymi overdubami, udana reminiscencja katastroficznej atmosfery z "A Foul Form" w postaci "Look at the Sky", robiący krautrockowe podchody "Lear's Ears" z bulgoczącą elektroniką czy jazgotliwy i dysonansowy "Drug City", w którym słychać wpływy no wave ujawnione przez Dwyera na poprzedniej płycie za sprawą niezbyt udanego coveru klasycznego numeru Blurt - "The Fish Needs a Bike".
"Drug City", przypominający melodią The Fall z okresu "Fall Heads Roll" z 2005 toku, jest obok "Cochon D'argent" jedynym fragmentem "Sorcs 80", w którym można rozpoznać saksofony, gdy te, wyjątkowo niezakamuflowane warstwami efektów, wyją z free jazzową ekspresją. Przez większość czasu wydają z siebie jednak brzmienie imitujące - w zależności od potrzeby - syntezatorowe pulsacje lub niezbyt finezyjne riffy gitary, co uzyskano dzięki licznym amplifikacjom. Ich użycie to więc raczej efekciarstwo, ciekawostka czy, być może, objaw kryzysu wieku średniego dopadającego Dwyera. Zaaranżowanie sekcji dętej w ten sposób jest zbyt bezpiecznym zabiegiem jak na zespół, który jeszcze kilka lat temu mógł być na tyle odważny, by wysunąć ją naprzód i dać więcej swobody, nawet gdyby miało to skończyć się naśladowaniem grup takich jak Contortions czy wspomnianego Blurt.
"Sorcs 80" to album, po którym mocniej docenia się jego niejednoznacznego poprzednika. Ubiegłoroczny "Intercepted Message" mimo brzmienia ocierającego się o eightiesowy kicz, ma w sobie dużo więcej przebojowości i bezczelności. Jest w tym jakaś ponura ironia, że Dwyer wypada bardziej przekonująco, śpiewając o dogadzaniu sobie kijem od szczotki (to w "Goon", który z uwagi na tematykę mógłby być zaginionym szlagierem rodzimej Apteki...), niż próbując uprawiać wyżyłowanym głosem zaangażowaną publicystykę opisującą powszechność przemocy w internecie ("Earthling") czy żyjących w bańce własnej zachłanności bogaczy ("Cochon D'argent") lub snując głębsze refleksje na temat zdrady ("Cassius, Brutus & Judas").
Osees najlepsze lata ewidentnie ma już za sobą. Choć zespołowi nie zdarzyło się popełnić jeszcze swojej ostatecznej artystycznej pomyłki, to kierunek zdezorientowanego, nieskutkującego żadnym stylistycznym przełomem formalnego kombinowania nie nastraja pozytywnie na przyszłość. "Sorcs 80", pomijając eksperymentalną zachowawczość, sprowadza się do prostego recyklingu tropów z kilku poprzednich płyt, dając efekt skandalicznie przeciętny. Płyta może się spodobać najwierniejszym, bezkrytycznym fanom freaków z San Francisco, ale na dłuższą metę nudzi i nie przynosi wielu godnych zapamiętania momentów. To najbardziej rozczarowujący materiał, jaki zespół opublikował pod szyldem Osees, którym posługuje się od pięciu lat.
Castle Face Records/2024