Wiosną ubiegłego roku w mediach społecznościowych zespołu pojawiła się informacja o tym, że trio Rucki/Goertz/Białystok zostało uzupełnione o trójmiejską weterankę, Joannę Kucharską, znaną z Black Mynah, Kiev Office czy Lonker See, która zrezygnowała z basu na rzecz syntezatorów. Okazało się, że to nie koniec niespodzianek - Sebastian Goertz porzucił elektryczne brzmienia gitary basowej, zastępując je szlachetnym kontrabasem, a podczas sesji nagraniowej pojawili się goście - sekcja dęta w składzie Patrycja Tempska (saksofony), Dawid Lipka (trąbka) i Robert Dobrucki (klarnet oraz klarnet basowy).
Efektem tych zaskakujących konfiguracji personalnych jest materiał "Patho Jazz", który - trzeba to na starcie podkreślić - okazał się najbardziej ambitnym dziełem zespołu. Ściśle kontrolowane, wynikające z inspiracji minimalizmem repetycje ustąpiły miejsca improwizatorskiej swobodzie, ale wyraziste rytmy - znak rozpoznawczy Królestwa - oczywiście też na tej płycie znajdziemy, czego przykładem są uporczywie powtarzane, nerwowe podchody w pierwszej części "Rzeźnie kościoły stadiony" (trójmiejskich muzyków nie opuściła figlarna finezja w wymyślaniu tytułów utworów). Tym razem to jednak nie one stanowią o sile muzyki, jest nią raczej szalenie skupiona ekspansja dźwięków kojarzonych do tej pory jako odległe od zespołowego pola semantycznego. Forma potraktowana jest tu luźniej niż kiedykolwiek wcześniej - chociaż zespół wychodzi od subtelnych, zapętlonych motywów, szybko je dekonstruuje, zdając się na spontaniczne impulsy.
"Patho Jazz" przypomina raczej rozlewającą się w różnych kierunkach zawiesinę lub stale zmieniającą kształt, kłębiącą się dźwiękową chmurę. Organiczna komunikacja całej siódemki podana w transowej otoczce najbardziej kojarzy się z tym, co w ostatnich latach na polskiej scenie sukcesywnie wyczynia wrocławska Ślina, ale przybiera ona dużo bardziej wyciszoną, a nie raz także spowolnioną formę. Odwołane medytacje klas trzecich wiedzione są niespiesznymi, fortepianowymi impresjami, do których dołączają punktowe, twarde dźwięki kontrabasu, ledwo słyszalne sonorystyczne szelesty talerzy perkusyjnych i posuwiste, zmysłowe wtrącenia klarnetu basowego, które dopiero na sam koniec maniakalnie przybierają na sile i głośności. Bliżej temu do muzyki ilustracyjnej niż do post-rockowej przeszłości zespołu, a jeszcze bardziej kojarzy się z Bohren & der Club of Gore i wypada jak mistrzowsko odrobiona lekcja z powolnego noir-jazzu.
Albumowi, podobnie jak całej działalności Królestwa, towarzyszy skutecznie realizowana narracja propagująca odrywanie się od rzeczywistości. Tym razem zyskała nawet swoje odzwierciedlenie w tytule "Gdyńskie centrum wypierania rzeczywistości" i w tym fragmencie paradoksalnie znajdziemy najwięcej nerwu, niepokoju, a może i grozy, którą wprowadza rytmicznie piłujący kontrabas z płynącymi w tle pogłosami saksofonu.
Najnowsze wcielenie Królestwa gwarantuje głęboko immersyjne doznania, przełamując przy tym powtarzalność i introwertyzm, jakie w tego rodzaju muzyce znamy głównie dzięki The Necks. Choć septet chwilami podąża podobną drogą, nie boi się wychylić głośnymi, przedętymi solówkami (tego zadania najczęściej podejmuje się Lipka), wytrącić z równowagi niespodziewanym samplem z odtworzonej od tyłu taśmy czy dodać szczypty nieoczywistego hałasu z basowych syntezatorów. Duże pokłady swobody i bogata wyobraźnia gości dobrze Królestwu zrobiły.
Patho Jazz Records/2024