"God Bless" to od strony muzycznej bezpośrednia kontynuacja wydanego sześć lat wcześniej "Disgust", ale najnowszy materiał okazał się znacznie bardziej dojrzały i kompletny. Nieliczne słabsze elementy uległy poprawie, a to, co było wcześniej na wysokim poziomie, zostało podciągnięte niemalże na skraj perfekcji. Do tego udało się roztoczyć nad tym grindcore'owym huraganem wyjątkowo dystopijną atmosferę beznadziei.
Siłą The Arson Project jest nie tylko zdolność do wyciągania wszystkie części składowych albumu na najwyższy poziom, ale również poukładanie tych elementy w wyjątkowo naturalną całość. Premierowy materiał wypada bardzo dobrze zarówno przy analizie nawet najmniejszych jego fragmentów, jak i przy spojrzeniu holistycznym. Każdy dźwięk na "God Bless" jest na swoim miejscu, przy kolejnych odsłuchach upewniałem się tylko, że absolutnie nic nie jest na tym wydawnictwie przypadkowe.
Nie oznacza to jednak, że Szwedzi stworzyli kolejny wypieszczony produkt dla muzycznych perfekcjonistów - brzmienie jest brudne, a kompozycje agresywne. Trzonem pozostaje grind, ale liczne naleciałości metalowe czy hardcore'owe dodatkowo intensyfikują bezlitosną młockę serwowaną przez ten niespełna dwudziestominutowy album. Przy całym tym skondensowaniu, The Arson Project nieustannie zagrywa kartami z różnych talii i zaskakuje - mimo niesamowitej spójności, ani przez sekundę nie możemy być pewni tego, czy zaraz nadejdzie rozpędzony blast, czy smoliste zwolnienie.
"God Bless" jest dzikie, nieokiełznane i zdaje się szydzić z tego, co spodziewamy się usłyszeć za kilka sekund. W kompozycjach słychać silne wpływy zarówno Nasum, jak i Full of Hell, ale pomimo wyraźnych inspiracji, Szwedzi odznaczają się własnym stylem i ochoczo przekraczają nawet jego granice. Przy tym wszystkim jest to materiał z rodzaju tych, które potrzebują czasu, żeby w pełni docenić jego zróżnicowanie i złożoność.
Jednym z czołowych atutów okazuje się w dodatku produkcja - w studiu ukręcono odpowiednią ilość brudu, ale nie odjęto czytelności. Żadna zagrywka nie ginie w hałasie, a liczne zmiany tempa czy dynamiki wewnątrz utworów sprawiają wrażenie całkowicie naturalnych. Gardłowe wokale Niklasa Larsona rozdzierają, gitara Williama Bloma miażdży ciężarem, rozpędzona sekcja rytmiczna tworzy ścianę dźwięku, a jednocześnie The Arson Project nieustannie brzmi jak zespół, nie po prostu czterech muzyków sesyjnych.
Osiemnaście minut i czterdzieści sześć sekund wystarczyło ekipie z Oskershamn, żeby wyjaśnić, dlaczego zespół o tak znikomej aktywności studyjnej ma tak silną pozycję w podziemiu. "God Bless" to monument, który pokazuje rzadko spotykaną jakość. Szwedzi są doskonale świadomi trendów na scenie i doskonale przeplatają współczesny grindcore z szeregiem innych wpływów w sposób, który pozwala stworzyć unikalny twór. Powstał album samoświadomy, przemyślany i dopracowany niemal do perfekcji, a jednocześnie nieobdarty z pierwotnej wściekłości. Warto było czekać sześć lat na takie wydawnictwo, jeżeli przed kolejnym, utrzymanym na podobnym poziomie trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość, to zdecydowanie warto.
Selfmadegod Records/2023