Obraz artykułu Nasum - "Blasting Shit To  Bits. The Final Show"

Nasum - "Blasting Shit To Bits. The Final Show"

80%

Nasum miał zdobyć wszystko. Szwedzki zespół był na dobrej drodze, by zostać jednym z najważniejszych w historii muzyki ekstremalnej - zrewolucjonizował grindcore (poprzez rozwój formuły, a nie zapożyczenia z innych gatunków), w mgnieniu oka stał się kultowy, mimo krótkiego stażu, okazał się inspiracją dla rzeszy innych kapel. Wszystko wydawało się w zasięgu ręki, ale nagła śmierć Mieszka Talarczyka (zginął podczas tsunami w Indonezji) przerwała passę i doprowadziła do rozwiązania Nasum.

"Blasting Shit To Bits" jest zapisem ostatniego koncertu, który miał miejsce podczas reaktywacji zespołu na jedną, pożegnalną trasę (Talarczyka zastąpił Keijo Niinimaa - wokalista Rotten Sound). Materiał ukazał się pierwotnie dwa lata temu jako DVD, na którym fragmenty koncertu zostały przeplecione z wywiadami i wspominkami, stając się hybrydą dokumentu oraz materiału live. Grudniowe wydanie Selfmadegod jest z kolei pierwszym stricte muzycznym zapisem koncertu ze Sztokholmu.

 

Mógłbym zacząć od czepiania się, że materiał ma bardzo bootlegowe brzmienie - nie jest tak przejrzysty, jak większość pełnoprawnych albumów koncertowych, ale z drugiej strony dodaje to mu charakteru i najzwyczajniej w świecie pasuje do intensywności muzyki Nasum. Czuć ducha podziemnego zespołu grindcore'owego, który ma ambicję na wieczność, a nie grupy-produktu, w którą ładowane są wielocyfrowe kwoty. Nie mogę też wyzbyć się wrażenia, że decyzja o wydaniu samego materiału została podjęta już jakiś czas po zagraniu koncertu, co na pewno odbiło się na dostępnych możliwościach realizacji jego zapisu.

 

Bardzo dobrze w tym wszystkim odnalazł się "element zastępczy", czyli wspomniany Niinimaa, dzięki któremu Nasum nabrał nowego brzmienia. Jednocześnie jego charakterystyczny wokal sprawia, że całość momentami aż za bardzo zaczyna przypominać Rotten Sound, czego nie można postrzegać jednak w kategoriach wady, zwłaszcza, że zespoły były ze sobą związane już wcześniej (Mieszko Talarczyk był producentem Rotten Sound).

 

Nie ma tutaj rażących zmian aranżacyjnych, każdy utwór odegrany jest tak blisko wersji studyjnej, jak tylko to możliwe. Każdy z muzyków doskonałe opanował swoje rzemiosło i pomimo lat przerwy, jest oczywiste, że Szwedzi dalej czują takie granie. Całość płynie naturalnie i ani na sekundę nie pojawia się odczucie, że utwory zostały odbębnione i był to kolejny koncert do odhaczenia. Chociaż nie wszystkim podejdzie surowa produkcja, nie da się zaprzeczyć silnego charakteru i wyrazistości tego wydawnictwa. Imponuje też dobór utworów, który zahacza o każdy etap kariery Nasum - od najwcześniejszych debiutanckich materiałów po wieńczący karierę studyjny, nieco eksperymentalny album "Shift" z 2004 roku. W dodatku materiał został ładnie wydany (posiadam wersję winylową, całość wyszła również na CD i kasecie) - w samym albumie pojawiają się bardzo dobre zdjęcia z koncertu, a jadowito-zielony kolor samego nośnika dodaje buńczucznych właściwości zawartej na nim muzyce.

 

Da się wyczuć, że "Blasting Shit To Bits. The Final Show" to zapis ostatniego, pożegnalnego koncertu i drugiej reaktywacji już nigdy nie będzie. Kilkukrotnie ze sceny poruszany zostaje temat zmarłego kolegi, zespół przygotował przekrojową setlistę obejmującą całą swoją twórczość, nawet widniejąca na okładce maska gazowa odwieszona na kołek również sugeruje definitywny koniec. "Blasting Shit To Bits. The Final Show" spuszcza kurtynę nad legendą grindcore'u, która nigdy nie zdążyła w pełni osiągnąć należytego statusu.


Selfmadegod/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce