Obraz artykułu Joesef - "Permanent Damage"

Joesef - "Permanent Damage"

80%

Złamane serce to jedno z bardziej egalitarnych przeżyć - statystycznie cztery na pięć osób doświadczy w swoim życiu miłosnego zawodu. Mało kto jako sposób radzenia sobie z cierpieniem wybiera jednak opowiedzenie o nim całemu światu. Zrobił to dwudziestosiedmioletni Joeseph Traynor, który po serii zdumiewająco dojrzałych jak na młody wiek singli i EP-ek, w kwietniu tego roku wreszcie wypuścił pełnowymiarowy album, opowiadający brutalnie szczerze o rozstaniu i następującej po nim drodze do ukojenia.

Z początku słuchanie "Permanent Damage" traktowałam w kategoriach guilty pleasure, bo co ambitnego może być w tak przystępnej, stricte popowej płycie? Dopiero kolejne przesłuchania odsłoniły delikatną nić powiązań pomiędzy poszczególnymi utworami - od tak oczywistych jak outro rozpoczynającego płytę tytułowego utworu przechodzące płynnie do "It's Been a Little Heavy Lately" po bardziej zawoalowane aluzje i muzyczne nawiązania.

 

"Permanent Damage" jest pod tym względem jak lalka matrioszka - na pierwszy rzut oka (a raczej ucha) oferuje lekką, przyjemną rozrywkę, ale składa się z wielu warstw. Mamy tu "It's Been a Little Heavy Lately", czyli opakowaną w energetyczną formę historię złamanego serca; mamy murowany wakacyjny hit "East End Coast" czy bardziej balladowe kompozycje, na przykład "Shower"; a zaskakująca lekkość "Didn't Know How to Love You" przywodzi na myśl skojarzenia z twórczością Jungle. Traynor ewidentnie inspiruje się soulem ("Just Come Home with Me Tonight"), nie jest to jednak stylizacja przesadzona czy sztuczna; ewidentnie szuka najlepszego sposobu wyrażenia swoich emocji za pomocą muzyki, co prawdopodobnie tłumaczy wybicie na pierwszy plan warstwy lirycznej.

 

Album jest mocno wisceralny i cielesny, zarówno w tekstach, jak i w traktowaniu głosu jako źródła dźwięku. Usłyszymy i westchnienia, i drżenie, i frazy zerwane niczym szloch powstrzymywany podczas trudnej rozmowy. Kulminacja przychodzi podczas dojmującego "Blue Car", gdy ostatnie spazmy żalu zamieniają się w ulgę, przechodząc w dynamiczne, upbeatowe "Moment" i zamykające album "All Good". Rozmach "Permanent Damage" - osiągnięty przy wykorzystaniu skromnych środków i bez użycia efektów specjalnych - jest imponujący; jeszcze bardziej szczerość i bezpośredniość w podejściu do tematu (co zdumiewa, biorąc pod uwagę fakt, że Joesef jest z tych raczej stresujących się występami na żywo). Choć to niezły emocjonalny rollercoaster, album trzyma wysoki poziom od początku do końca, zgrabnie łącząc konwencje gatunków takich jak funk czy R'n'B z charakterystycznym joesefowym sznytem, okraszając wszystko zamszowym głosem Traynora.

 

Zastanawiałam się długo, co mnie tak urzekło w tej płycie. O ile miłosne rozczarowania czy poszukiwanie tożsamości dość często stanowią motyw przewodni utworów z krainy pop, rzadko kiedy zdarza się, aby na jednym albumie każdy utwór był jednocześnie osobną historią i częścią czegoś większego. Konwencja popu niesie za sobą również ogromne ryzyko kiczu, ale Joesefa ratują szczerość i wyjątkowo sprawne nawigowanie po niewątpliwie rozległych możliwościach, jakie daje ten gatunek, zamiast zamykania się w ramach standardowego metrum 4/4 i operowania banałami. "Permanent Damage" jest albumem na wskroś intymnym, nie pozostawia jednak uczucia niezdrowego podglądactwa czy napawania się cudzym cierpieniem. Wręcz przeciwnie, jest jak przyjacielskie poklepanie po ramieniu w trudnych momentach i przejrzenie się z zwierciadle tekstów pozornie prostych, których bezpośredniość urzeka, pozwalając odnaleźć w nich cząstkę siebie.


Bold Cut/2023



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce