Boruzescu pochodzi z Rumunii, ale swoją karierę związała z Berlinem. Przez dłuższy czas odbywała prawdziwą odyseję po stolicy Niemiec, grając didżejskie sety i chłonąc nocny klimat niemieckich klubów. Ten musiał być duszny i wypełniony hipnotyzującym rytmem, bo gdy nadszedł czas na wydanie własnego materiału, artystka podała go w taki właśnie sposób. Zresztą oficjalne konto na Bandcampie zachwala krążek, mówiąc: Sprawia, że najpierw drżymy, potem się pocimy, potem zostajemy zmrożeni, a w końcu się rozpuszczamy. Bardzo efektowny i wymagający opis, ale "A Body" potrafi udźwignąć presję.
Album wydany przez Cómeme, wytwórnię specjalizującą się w promowaniu unikalnych muzycznych fenomenów, udanie łączy w sobie zagadkowość i gęstą elektronikę. Rozwija się stopniowo, bez błędu zmierzając od industrialnego ambientu po ekstatyczną elektronikę.
Ten pierwszy obecny jest w funkcjonującym jako intro "Cluster", w którym synthowe tło brzmiące jak wyjęte z horroru i hipnotyzujący bit tworzą podkład pod chaotyczne industrialne dźwięki. Jednym słowem jest to nagranie z dyskoteki w opuszczonej fabryce. Borusiade zdradza się od samego początku z zamiłowaniem do głębokiego i ciepłego basu nadającego tempa jej kompozycjom i tworzącego klimat płyty aż po jej ostatnie dźwięki.
Najbardziej tradycyjnie zbudowanym i, moim zdaniem, jednym z najlepszych kawałków pierwszej połowy 2018 roku jest "Breathe". Ten elektroniczny dream pop jest tak niepokojący, że być może należałoby go przechrzcić na nightmare pop - wyśpiewywane głębokim i ciepłym, a nawet intymnym głosem Boruzescu teksty mówią o trudach ludzkiej egzystencji i relacji z innymi osobami. Niby banał, ale podany w bardzo przejmujący sposób: A kiedy myślisz, że panujesz nad sytuacją / że masz wszystko pod kontrolą / najmniejsza rzecz może cię zabić / w ogóle się nie przejmując. Ciekawym zabiegiem jest budowanie podkładu na dość tandetnie brzmiących kosmicznych dźwiękach, które dają jednak doskonały efekt, zapewne dzięki zestawieniu z wynurzeniami artystki podawanymi w krótkich, powtarzających się wersach niczym jakaś depresyjna mantra.
Od "Dormant" rozpoczyna się prawdziwa impreza. Basy zaczynają dominować nad resztą, a elektronika staje się bardziej agresywna i przejmująca. "Dormant" to pulsujący niczym serce na olbrzymiej dawce adrenaliny rytm zderzony z pozbawionym emocji mówionym słowem. Ten kontrast, a także pobrzmiewające na granicy słyszalności zniekształcone szepty, sprawiają, że jest to najbardziej niepokojący kawałek płyty.
Druga część albumu nie daje wiele czasu na oddech (poza powrotem nerwowego niepokoju w "Undone") i znowu jest to mieszanka tanecznej elektroniki, tanecznego industrialu (ten rytm w przewrotnie zatytułowanym "Silent", całkiem jakby był zagrany na przerdzewiałych półfabrykatach w zamkniętej dawno fabryce), a także solidnej dawki mrocznej atmosfery. Płyta znajduje finał w tytułowym, zdominowanym przez szamańskie inwokacje "A Body".
W kontynuacji "Matriksa" rodzeństwa Wachowskich zapadła mi w pamięć scena masowej imprezy w ostatnim ludzkim mieście zorganizowanej przez ruch oporu walczący z dyktaturą maszyn. Mam wrażenie, że gdyby kręcono tę scenę dzisiaj, na tej post-apokaliptycznej dyskotece puszczaliby Borusiade.
Cómeme/2018