Londyński kwartet powstał dzięki wieloletniej przyjaźni Phila McDonnella i Doma Brennana. Ten duet został na początku wsparty przez perkusistę Lee Jordana (w tym okresie nagrywali pod nazwą Night Engine), a wkrótce do składu dołączył także klasycznie wykształcony basista Rich Zbaraski. Jak tłumaczą, nazwa zespołu ("sztuczna przyjemność") wiąże się z sposobem, w jaki postrzegają otaczającą ich rzeczywistość. Według McDonnella: Odczuwamy przyjemność z przedmiotów o zaawansowanej konstrukcji. Niezależnie od tego, czy jest to sitodruk Rauschenberga, brutalistyczny budynek, czy też nafaszerowany chemią napój - ich sztuczna natura jest częścią naszej przyjemności. Ale mam też poczucie, że my, jako społeczeństwo, jesteśmy coraz bardziej odizolowani i coraz częściej wyrażamy emocje za pomocą technologii. Zadebiutowali EPkami "Like I Never Before" i "Wound Up Tight", które zostały wydane w zeszłym roku, a długo oczekiwany debiutancki album "The Bitter End" ukazał się na początku maja.
Artificial Pleasure uważają się za artystów grających "agresywny alternatywny pop" i ten dynamizm słychać już w pierwszych taktach otwierającego album "I Need Something More". Niemal wszyscy krytycy pochylający się nad twórczością zespołu muszą podkreślić szczególny wpływ dwóch artystów - Davida Byrne'a i Davida Bowiego (już w samym wokalu McDonnella doszukują się tonu oraz głębi głosu Thin White Duke'a). Inspiracje Bowiem i Talking Heads są oczywiście wyraźnie słyszalne na płycie, a muzycy chętnie powołują się też na Gang of Four, Roxy Music czy chociażby Can.
Sprowadzanie zespołu do roli - nomen omen - sztucznych kopistów byłoby jednak niesprawiedliwe, choć wyłapywanie genezy konkretnych utworów sprawia dużą przyjemność. Przykładowo, w wypadku zamykającego krążek "I'll Make it Worth Your While" - jednego z pierwszych utworów wydanych przez Artificial Pleasure - pulsujące gitary brzmią jak Bowie z czasu powstaniu "Scary Monsters (And Super Creeps)", podczas kiedy towarzyszące McDonnelowi rozśpiewane chórki to oczywiście Talking Heads w swoim najlepszym okresie. Porównań z Bowiem jest dużo więcej. Taneczny refren "Young and Carefree"? "Let's Dance"! Fani "Heroes" mogą sięgnąć po "On a Saturday Night", a miłośnicy okresu berlińskiego do "Bolt from the Blue" z mechanicznie dudniącą perkusją i potężnym basem Zbaraskiego.
W zestawie otrzymujemy także dwa nagrania instrumentalne - "Stammheim" i trochę za krótki w moim przekonaniu, godny pełniejszego rozwinięcia "Basement". Pierwszy z tych utworów znajduje się w drugiej połowie albumu, obok kilku innych bardziej wycofanych, jak chociażby "You Keep Me Coming Back for More" czy rewelacyjnego, przepełnionego atmosferą nocy w wielkiej metropolii "Turn to Dust". To właśnie w tych utworach cichną pastisze i Artificial Pleasure brzmią najbardziej oryginalnie.
Jest to z pewnością krążek wart polecenia wszystkim fanom alternatywy przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Imponuje tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że jest to wydawnictwo debiutanckie. Te dwanaście nagrań o rzeczywiście - nawiązując do słów McDonnella - "zaawansowanej konstrukcji" świadczy o wyjątkowym uchu artystów, którzy potrafią przekuwać muzykę ulubionych wykonawców w świeże brzmienie. Jestem przekonany, że w kolejnych nagraniach "bowiezm" grupy zostanie odpowiednio wyregulowany i spod tłumu inspiracji wydobędą jeszcze więcej własnego, niepowtarzalnego wkładu.
East City Rockers/2018