W 2016 roku miałem okazję zamienić kilka zdań z Bugge Wesseltoftem, który przyleciał do Gdańska zaprezentować najnowszą odsłonę słynnego, obchodzącego wówczas dwudziestolecie "New Conception of Jazz". To ważny album, bo chociaż zawsze trudno wskazać na jedno konkretne wydarzenie, które zapoczątkowało nowy ruch muzyczny, umownie można uznać, że właśnie wtedy zaczął istnieć nu-jazz. Wesseltoft i towarzyszące mu cztery kobiety (niewiele starsze od samej płyty) niewiele sobie jednak z tego robili. Ot etykieta, jakich dziennikarze wyprodukowali wiele i chociaż kryje się za nią przynajmniej ogólnikowy komunikat informujący o zawartości albumu, łatwo można ulec pokusie szastania nią bez opamiętania za każdym razem, gdy tylko jazz spotyka elektronikę.
Father Kong może być takim przypadkiem. Pierwsze zetknięcie z muzyką olsztyńskiego producenta aż prosi się o skwitowanie mianem "nu-jazz", ale podejrzewam, że on sam chciałby mieć z nim tyle wspólnego, co Wesseltoft, Jeszcze piętnaście lat temu John L. Walters pytał na łamach The Guardian: Czy nu-jazz jest przyszłością?, a dzisiaj już wiemy, że odpowiedź twierdząca byłaby zaklinaniem rzeczywistości. Formuła wyczerpała się, garstkę wizjonerów zastąpili wyrobnicy nastawieni na kopiowanie poprzedników, a czasami nawet siebie samych z poprzednich nagrań. Father Kong wrzucony w ten kontekst tworzy niejako bezpośrednią kontynuację dla tego, co dwadzieścia lat temu narodziło się na północy Europy. Są więc części wspólne, ale także rozwinięcie w zupełnie innych kierunkach.
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech nu-jazzu jest silna fascynacja brzmieniem gitary basowej w bossie novie. Na "Between" jest to element drugoplanowy, najwyraźniej zaakcentowany w "I Missed U", ale w wielu innych utworach właściwie pominięty. Z kolei od tradycyjnych form jazzu, i przede wszystkim od jazzu improwizowanego, tego rodzaju granie odróżnia usystematyzowanie dźwięków. Przepuszczenie tej estetyki przez elektroniczne narzędzia skutkuje zanikiem walorów eksperymentalnych, co zwiększa z kolei doznania angażujące emocje. To zasługa pierwiastka trip-hopowego (koneksje tych dwóch nurtów są bliższe niż mogłoby się wydawać, wystarczy porównać składy zespołów Portished i Get the Blessing), a kontrastuje z nim uniemożliwiający zasępienie się groove, czyli ta magiczna, trudno do ubrania w słowa właściwość muzyki, która sprawia, że słuchacz ma trudność z usiedzeniem w fotelu.
Najbardziej oczywistym przykładem tanecznego potencjału Father Kong jest utwór "Sztuczna", który być może półtorej dekady temu wyśrubowałby niezły wynik na rodzimych listach przebojów. Przebojowy potencjał innych kawałków został ujęty znacznie subtelnej. "Wiatr" - mój ulubieniec z "Between" - z jednej strony wymusza na odbiorcy przygnębienie (dodatkowo spotęgowane powtarzaniem krótkiego zdania: Ostry, zimny wiatr), z drugiej natychmiast podaje remedium w postaci elektronicznego bitu wiernie odwzorowującego uderzenia w akustyczną perkusję. Ważnym elementem w tej układance jest również trąbka.
Kiedy w zeszłym roku zapoznawałem się z debiutanckim "The Sunny, Dirty Days", miałem wrażenie, że nie słucham trębacza z krwi i kości, a jedynie sample silnie zainspirowane stylem gry Nilsa Pettera Molværa. Okazało się, że byłem w błędzie, a człowiekiem, który dopełnia brzmienie Father Kong jest Jarek Makowski. Trudno stwierdzić, czy to stały członek zespołu, bo za sznurki pociąga tu postać stroniąca od mediów, skrzętnie ukrywająca swoje personalia, ale nie mam wątpliwości, że bez niego rezultatem byłby album znacznie uboższy.
Prawdopodobnie gdyby ktoś opisał mi brzmienie tego albumu, nie czułbym się zachęcony. I tak bym go sprawdził, bo staram się sprawdzać wszystko, ale mam świadomość, że nie każdy może znaleźć na to czas. Jeżeli jednak lubicie zawodzenie trąbki i nieco przygaszoną, choć nieusypiającą aurę, a połączenie jazzu i elektroniki nie kojarzy się wam z czymś przaśnym, to powinniście dać Father Kong szansę, bo być może odkryjecie swój nowy ulubiony zespół.
Too Many People Records/2018