Obraz artykułu Kero Kero Bonito - "Totep"

Kero Kero Bonito - "Totep"

82%

Producenci porzucają laptopy na rzecz instrumentów, wokalistka odchodzi od języka japońskiego, a kontrolowany kicz przemienia się w hałaśliwe dzieło sztuki - tak brzmi nowe wcielenie Kero Kero Bonito.

Debiutancki album Brytyjczyków przypominał dokonania nieodżałowanego Cibo Matto, specyficzne połączenie japońskiego popu, całego tego cukierkowatego przerysowania, do opisu którego wystarczy jedno słowo - "kawaii" z zachodnim bitem i zachodnią skalą muzyczną. Formuła, którą przez jakiś czas zgłębiała także Gwen Stefani, aczkolwiek daleka od celowania w globalny sukces, skierowana raczej na stworzenie własnej niszy. Spędziłem z "Bonito Generation" sporo czasu z pełną świadomością, że uzależniam się od czegoś przyjemnego, ale odtwórczego i niczego więcej po nowej EPce nie oczekiwałem. Nie oczekiwałem i dałem się zaskoczyć.

 

Najwyraźniejsza zmiana to przysposobienie elektrycznej gitary i hałaśliwej perkusji z nieustannie niedomkniętym hi-hatem. W tym wydaniu Londyńczycy przypominają fikcyjny zespół Sex Bob-Omb znany z filmowej adaptacji gry komputerowej "Scott Pilgrim vs. the World" (faktycznie stoi za nim Beck), a ich garażowy pop zyskuje na oryginalności i nieprzewidywalności. Najlepszym przykładem jest "Only Acting", utwór promujący wydawnictwo, w którym Kero Kero niemalże nakłada blokady uniemożliwiające wykorzystywanie jego przebojowego potencjału w komercyjnych mediach.

 

Pierwsze sekundy to charakterystyczny, niemal dziecięcy głos Sary Midori Perry, radośnie pulsujący bas i prosty bit perkusyjny. Kolejne to gwałtowny przyrost hałasu i coś na kształt refrenu, ale wtedy wszystko się sypie, pojawiają się dziwaczne dźwięki, narracja, urwane krzyki, aż wreszcie wyłania się z nich krótkie gitarowe solo i raz jeszcze podjęta zostaje próba stworzenia refrenu. Końcówka jest jeszcze dziwniejsza, utwór urywa się, gwałtownie zmienia tempo, zawzięcie próbuje zniszczyć głośniki, a wraz z nimi nasz słuch. To trochę tak, jakby Michael Bay i David Lynch połączyli siły w filmie, który z jednej strony wyposażono we wszystkie te wybuchy przykuwające uwagę mas, a z drugiej kryje się w nim artystyczna ekspresja niemożliwa do rozszyfrowania, bo nawet jej autor nie chce w pełni zrozumieć tajemnicy twórczego szału.

 

Dochodzenie do tego momentu odbywa się jednak na drodze ewolucji. Pierwszy utwór ("The One True Path") rozciąga się leniwie na dosłownie kilku uderzeniach w centralę, werbel, okazjonalnie w ride, a także na garstce syntetycznych akordów. Są w tej sielance drobne zgrzyty zapowiadające rychłą zmianę nastroju, ale kiedy kilka minut później gitara i cięcia na laptopie wprowadzają chaos, zostajemy zaskoczenie z opuszczoną gardą. W drugą stronę, tuż po "Only Acting", nowa konwencja rozwija się w pełni. "You Know How It Is" to jedyny kawałek na EPce, do którego określenie "dziwny" nie przystaje. Ma regularną konstrukcję, niemniej czerpie u źródła, z którego poiły się pierwsze rockowe kapele zaznajomione z technologią przesteru. Gdyby dodać ten utwór do legendarnej składanki "Nuggets: Original Artyfacts from the First Psychedelic Era", nikt nawet nie podejrzewałby, że pochodzi z zupełnie innej epoki.

 

Zaledwie jedenastominutowe wydawnictwo kończy się równie sennie, co jego początek, a ostatnie dźwięki "Cinema" pozostawiają duży niedosyt i prawdopodobnie w taki efekt Kero Kero Bonito celowało. Na szczęście we wrześniu ukaże się ich drugi album i jeżeli utrzymają zbliżoną formę, to dostaniemy jeden z najciekawszych krążków tego roku.


wydanie własne/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce