Artyści z północy czerpią garściami z onirycznej atmosfery Lyncha, czasem nawet dosłownie, gdy w teledysku do "Sleeprydr" wokalistka śpiewa na tle ikonicznej, czerwonej kurtyny. W muzyce Holy Motors jest więc miejsce zarówno dla mniej lub bardziej subtelnej erotyki, jak i... fascynacji amerykańskim folklorem spod znaku strażników Teksasu (spójrzcie na teledyski i sposób noszenia się muzyków formacji). Kowbojskie kapelusze i zimna Północ Europy? Leningrad Cowboys anyone?
Odkładając jednak inspiracje grupy na bok - Estończycy grają przede wszystkim niezwykle - tutaj należy podkreślić to słowo trzema liniami - atmosferyczną muzykę. Gęste gitary, bardzo niespieszne tempo perkusji i warstwa nastrojowego noise'u tworzą fantastyczny akompaniament dla najważniejszego aspektu ich muzyki - głosu wokalistki Eliann Tulve. Głęboki, na pozór wyprany z emocji, a mimo to stwarzający wrażenie, że jest bardziej erotyczny niż wszystkie te rozebrane gwiazdki pop. Kto widział na żywo, ten wie, że Tulve na scenie wygląda jakby żyła we własnym śnie, daleko stąd i tylko prowadziła z niego osobliwą relację na żywo. Jak Laura Palmer.
Nie da się ukryć, że miłość, zarówno uczuciowa, jak i fizyczna to motyw przewodni płyty. Nie dziwi wcale, że okładka jest po prostu czerwoną plamą czegoś, co prawie na pewno jest impresją zmiętego prześcieradła. Nie da się ukryć również, że najlepszy na płycie jest kawałek numer jeden. Singiel "Honneymooning" to intymna opowieść o rozdzierającej samotności i tęsknocie, która przekracza granice uczucia i nieubłaganie kieruje się ku cielesności. Śpiewany tym głosem musi spowodować ciarki na wszystkich karkach. Nawet jeśli miejscami przypomina offową wersję przeboju zespołu Aqua (Waiting for you. Undress me anytime, anywhere).
Kolejnym utworem wyjętym z "Twin Peaks" jest "I Will Try" - zwłaszcza, jeśli chodzi o pląsy gitary tak bardzo podobne do ścieżki dźwiękowej serii. Jeśli się nie mylę, to linia basu przypomina nawet legendarne już intro Antoniego Badalamentiego. Nie bez znaczenia jest również sposób, w jaki utwór został napisany, a przede wszystkim brak tradycyjnego zakończenia. Muzyka raczej dryfuje spokojnie w sobie znanym kierunku i powoli zamienia się w ciszę.
W pamięci zostaje również "Dreamrydr". Chociaż może należałoby napisać, że zostaje w podświadomości. Stężenie oniryczności w tym utworze jest jeszcze większe niż na reszcie płyty, opowiada on w końcu o jakiejś przedziwnej formie somnambulizmu: Myślę o tobie cały czas, czasem gdy śpisz, zabieram cię w podróż. Wszystko to utrzymane jest w dreampopowej atmosferze, która na żywo przeistacza się w głośny shoegaze, podobnie jak reszta płyty. Tym razem jednak utwór kończy się mocniejszym i głośniejszym finałem wieńczącym (poza moim zdaniem trochę zbytecznym outrem) i podsumowującym całą płytę.
Nie ma żadnych wątpliwości, debiut Holy Motors sprawia, że Estonia przestanie kojarzyć się fanom muzycznej alternatywy wyłącznie z Pia Fraus (i Vanilla Ninja oczywiście). I to raczej szybciej niż później, bo zespół został już dostrzeżony przez największych, z Pitchforkiem na czele i zapraszany na koncerty za wielką wodę. Jak dobrze, że wcześniej zdążył zagrać w Warszawie i Krakowie.
Wharf Cat Records/2018