Obraz artykułu Blacanova - "La Cabeza"

Blacanova - "La Cabeza"

80%

"La Cabeza", czyli po polsku "Głowa", to już czwarty długogrający album hiszpańskiego kolektywu Blacanova. Każdy wcześniejszy odbijał się w alternatywnym środowisku półwyspu Iberyjskiego szerokim echem, stymulując porównania do takich legend jak, Ride, Slowdive czy My Bloody Valentine i sytuując Andaluzyjczyków wśród najbardziej interesujących wykonawców offowych tego regionu.

Dla mnie ich umiejętność wprowadzania publiki w stan onirycznego uniesienia zagłuszającego szarawą rzeczywistość ścianą gitar i piękna sprawia, że wybijają się wśród shoegaze'ujących zespołów całej Europy, a może i świata.

 

Swoją nazwę wzięli od nazwiska rosyjskiej aktorki z epoki kina niemego - Olgi Bakłanowej (po drobnych zmianach, by hiszpańska publiczność nie połamała sobie na niej języków). Bakłanowa sławę zdobyła rolą Kleopatry w głośnym filmie "Dziwoląg" rozgrywającym się w środowisku zniekształconych fizycznie ludzi pracujących jako atrakcje w lunaparku. Dziwolągowatość w nazwie oddaje dużo z podejścia artystów Blacanovy do muzyki alternatywnej, w końcu ultra głośny pop zupełnie nie kojarzący się z klubową fiestą, dla wielu musi być takim właśnie dziwolągiem.

 

Charakterystycznymi dla Hiszpanów cechami są przede wszystkim wokale i teksty. Filarami zespołu jest dwoje wokalistów: Inés Olalla (grająca również na keyboardzie) i Armando Jiménez (także słyszalny bardzo często na płycie ksylofon). Oboje dysponują ekstremalnie miękkimi i delikatnymi głosami, których oniryczny potencjał jest niezaprzeczalny, oba brzmią jak wyjęte z samego środka krainy snów. Czasem na pierwszym planie jest wokal męski podczas gdy kobiecy otula go chórkami ("Esa sensación"), czasem jest dokładnie na odwrót (na przykład "El arte de amar"). Ta gra wokali wyraźna jest w każdym utworze, odróżniając ich muzykę już na pierwszy rzut ucha.

 

Przeciętnemu Polakowi trudniej cieszyć się za to tekstami, bo zespół pisze je po hiszpańsku. Sami mówią, że śpiewają o makabrycznych i zabawnych aspektach codzienności, w czym kolejny raz potwierdza się dziwolągowatość projektu.

 

Singlem promującym "La Cabezę" jest prawdopodobnie najlepszy na krążku "Una mujer Venezolana" ("Kobieta z Wenezueli"), tak jak reszta utworów łączący piękną i łagodną muzykę z pełnym napięcia, nieoczywistym tekstem. Dzięki minimalistycznemu teledyskowi o tytułowej głowie (i z pomocą translatora) dowiadujemy się co nieco o zabijaniu czyichś psów i podpalaniu lasów. Także tutaj męski wokal i żeńskie chórki tworzą urokliwy miks, którym dzięki nieznajomości hiszpańskiego można się bez wyrzutów sumienia fascynować przez cały utwór. Jednym z piękniejszych momentów płyty jest z pewnością "Esa sensación", gdzie ultradelikatne powtarzanie tytułu utworu na granicy słyszalności rodzi doznanie porównywalne do odsłuchiwania nagrań ASMR. Inny godny zauważenia utwór, "Zoe", jest promowany fascynująco dziwnym teledyskiem. Warto go zobaczyć dla grającej tytułową rolę tancerki Silvii Balbín.

 

Pewnym odstępstwem od normy zespołu jest "El Abismo", zagrany wyjątkowo szybko utwór, na płycie wciąż ma łagodną formę, zwłaszcza w (pięknej) środkowej części, za to na żywo musi być prawdziwym wymiataczem, gdy wokal Olalli przebija się przez klawiszowo-gitarową mieszankę na pierwszym planie.

 

Minusem płyty jest być może brak wybijającego się od razu hitu. "Una mujer Venezolana" jest dla mnie takim, ale też przyzwyczaiłem się do jego brzmienia bo funkcjonuje jako singiel już od połowy zeszłego roku. Ten minus może być jednak równie dobrze plusem, bo dzięki temu płyty słucha się jako całości, jako jednego, długiego, senno-irracjonalnego doznania.


El Genio Equivocado/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce