Mamy w polskiej muzyce długą tradycję lingwistycznych żonglerek i abstrakcji, był "Taniec lekkich goryli", było "spodchmurykapelusza", a nawet "Narodziny Zbigniewa: Pudelsi grają dupą"... Drekoty kontynuują ten poetycki, nieprzetłumaczalny na żaden inny język obyczaj, co nie sprawia jednak, że są zjawiskiem wyłącznie lokalnym, bo co z tego, że rozumiemy słowa, skoro ich układ w zdaniach nie zdradza wprost żadnego sensu? Co jednak istotniejsze, związki pomiędzy wyrazami odzwierciedlają związki pomiędzy nutami. Kiedy w "Nigdy" pada Rozgwieżdżone niebo nie nuży, broczymy tymi samymi kolorami, instrumenty wtórują mu w tworzeniu kompleksowego, surrealistycznego świata. Motoryczny bit, nerwowe uderzenia w klawiaturę keyboardu i pojedyncze szarpnięcia za struny przypominają odczynianie klątwy współczesnej muzyki, która zdaje się znać tylko jedną drogę, by wpadać w ucho. Drekoty obierają własną, niekomercyjną ścieżkę, ale ich eksperymentalna przebojowość potrafi zostawić w pamięci ślad równie wyraźny, co piosenki Brodki czy The Dumplings.
Utworem o najbardziej mylącym tytule jest "Nic", bo faktycznie to naprawdę jest "coś". Wyraźnie czuć tutaj ducha psychodelicznych lat 60., zespołów pokroju Ya Ho Wa 13 czy Indian Summer, ale także współczesnego echa tamtych czasów, chociażby skandynawskiego Goat (gitarowe partie z "Nic" i "Talk to God" są niemalże bliźniaczo podobne do siebie). Aż prosi się, żeby do takiego podkładu wpasować improwizowany śpiew w nieistniejącym języku wzorem Damo Suzuki, ale dla Drekotów byłoby to zbyt oczywiste rozwiązanie, więc zamiast tego Ola Rzepka konstruuje kontrę w postaci bardziej regularnej partii wokalnej. W efekcie instrumenty próbują ułatwić słuchaczowi zatracenie się w muzyce, ale kiedy tylko opada powieka i pojawia się pod nią ulotna wizja oderwania od rzeczywistości, głos melorecytuje przebudzającą, choć równie kojącą formułkę.
Klasyczne przetasowanie zwrotek i refrenu wykorzystano właściwie tylko w "Troskliwym", słusznie wybranym na singiel promujący album. Pozostałe dziewięć przystanków to miejsca widokowe, z których można podziwiać niebywały talent kompozytorski liderki Drekotów, jej zdolność do niebanalnego posługiwania się i nutą, i słowem w zaskakująco przystępnej formie. Przyznam, że w pewnym momencie przestałem czekać na ten album, wątpiłem, czy w ogóle się ukaże, ale ostatecznie te pięć lat nie minęło wyłącznie na łapaniu oddechu i przegrupowywaniu sił (ze składu, który zarejestrował "Persentynę" pozostała tylko Rzepka), być może tyle właśnie musiał trwać proces przepoczwarzania się w zupełnie nowe, warte dogłębnego poznania zjawisko, które nawet po wielokrotnym przesłuchaniu wciąż potrafi zdumiewać.
Thin Man Records/2018