Nie będę udawał, że się tego nie spodziewałem. Po świetnym, ubiegłorocznym krążku Almost Famous jasnym się stało, że Damian Kowalski jest w życiowej formie i byłoby zaskoczeniem, gdyby tak szybko z niej wypadł. Problem z tym albumem jest natomiast taki, że cholernie utrudnia mi pracę, bo po co mam podkreślać emocjonalne obnażanie się Bonsona, skoro on sam już na początku utworu tytułowego wypowiada tak celne słowa: A znów jakiś śmieć się ciśnie o technikę i to boli, bo pokaż, kurwo, który by to złożył tak, że czujesz, jakbyś wyjął serce z piersi i pokroił, bo rap bez tego nie ma prawa istnieć? Ale to mój problem, a dla słuchacza imponujące zdolności introspekcyjne będą wyłącznie zaletą. Szczeciński raper idzie nawet o krok dalej i wyprzeda krytykę.
Bonson wyrzuca z siebie kolejne zdania, jakby od tego zależało jego życie, jakby w ten sposób odtruwał się od całego tego alkoholu i innych używek, o których opowiada. Nie ma w tym pozowania na blokowiskowego "herosa" przechwalającego się nadludzką odpornością na promile, to autentyczne wyznania ubrane w słowa skierowane do dorosłego słuchacza, kogoś, kto przynajmniej częściowo poznał ich znaczenie na własnej skórze. Po czterdziestu sześciu minutach można by jednak uznać, że ten smutny rap kręci się wokół tego samego, a gdyby spisać teksty jeden pod drugim, nie dałoby się rozpoznać, kiedy kończy się jeden kawałek, a zaczyna drugi. Można by, ale Bonson nie jest odklejony od rzeczywistości i od swojego miejsca w niej, wyprzedza ten zarzut wersem z "Pozorów": Znów numer o tym samym. A o czym, kurwo, pisać, kiedy nie umiem kłamać?
"Pozory" to zresztą najmocniejszy punkt "Postanawia umrzeć". Na pewno wielu uśmiechnie się, słysząc follow up do "Mali ludzie, wielkie nieba" Białasa w końcówce, mnie zelektryzowały natomiast pierwsze sekundy, gdzie wykorzystano charakterystyczny fragment "Żyj sobie sam" Zdzisławy Sośnickiej, utworu rozsławionego dzięki znakomitej składance "Polish Funk vol. 2". KPSN często wykazuje się dobrym smakiem, o ile gustujecie w nieco archaicznym bicie spod znaku klasyków, jakie Noon nagrywał z Pezetem. W "Pozorach" czaruje przede wszystkim gwałtowną zmianą nastroju - po przygnębiających osiemdziesięciu sekundach, atakuje agresywnym, hałaśliwym podkładem, na który Bonson kładzie jedne z najszczerszych wyznań, jakie we współczesnym rapie z Polski mogliście usłyszeć.
Żeby nie popadać w laudacyjny ton, zdarzają się momenty słabsze i za każdym razem stoją za nimi zaproszeni do współpracy goście. Refren Marysi Starosty z "W dół" trąci popowym banałem (dobrze, że przynajmniej oszczędzono nam pleonazmu o spadaniu w dół) i w zupełności wystarczyłaby wersja alternatywna, gdzie funkcję wokalistki pełni Justyna Kuśmierczyk. Ciekawym przypadkiem jest natomiast "Moi idole nie żyją", gdzie Kowalski oddaje hołd ikonom popkultury (od Biggiego Smallsa po Jima Morrisona), ale także swojemu przyjacielowi, zmarłemu cztery lata temu Oruowi [Orzeu'owi?]. To jeden z lepszych momentów albumu, choć zwrotka Łuszego brzmi, jakby wyrapował ją piętnastolatek przy pierwszym zetknięciu z mikrofonem, a refren Cywinsky'ego zaśpiewany w języku angielskim zupełnie nie klei się z resztą. Dlaczego to działa? Nie mam pojęcia, ale zrzucam to na karb wiarygodności Bonsona i sprawności KPSNa, którzy mają dzisiaj ten szczególny rodzaj alchemicznej energii pozwalającej na przemienianie w złoto wszystkiego, czego się tkną.
Mam tendencje do narzekania na polski rap, na wersy o podcieraniu się banknotami, na kopiowanie bitów i flowu, ale wbrew swojemu tytułowi, "Postanawia umrzeć" pozwala żyć nadzieją, że cała ta szmira istnieje tylko po to, żeby wyłuskać z niej skarb i jestem przekonany, że do tego albumu będzie się powracać latami.
StoproRap/2018