W 2014 roku bydgoska grupa odeszła od anglojęzycznego nazewnictwa płyt i zaskoczyła słuchaczy tytułem "Na tym zdjęciu wcale nie wyglądasz grubo". Zaskoczyła, ponieważ wyróżnienie zaprzeczenia, jakie pewnie każdy z nas kiedyś słyszał (chociażby z własnych ust) wyraźnie kontrastowało z muzyką o charakterze bardziej refleksyjnym niż humorystycznym. Podobnie jest z "Zawsze jest za krótko", tyle że tym razem grzbiet wyczerpuje niemal całą liryczną zawartość albumu, bo nawet jeżeli słowo pojawia się, to zazwyczaj (wyjątkiem jest ostatni utwór - "Wyspa niemożliwości" - gdzie gościnne zaśpiewała Magdalena Powalisz z George Dorn Screams) wypowiedziane w nieistniejącym języku, sprowadzone raczej do roli nośnika melodii i nastroju, a nie treści.
Działa to znakomicie, bo na przykład "Napiłbym się suchej kawy" (okolice roku 2000, wycieczka szkolna na wyspę Sobieszewską. Żeby nie zasnąć, wyjadamy z kolegami kawę łyżeczkami i popijamy wodą z kranu - serdecznie nie polecam) to niemalże plemienna mantra, choć niewątpliwie mamy do czynienia z plemieniem stechnologizowanym, którego tradycyjnym instrumentem jest syntezator. Przypomina to odrobinę muzyczno-lingwistyczne eksperymenty zespołu Jaaa!, ale w nieco bardziej improwizowanym wydaniu i faktycznie zdecydowana większość utworów z "Zawsze jest za krótko" powstała na drodze całodziennych, nieograniczonych z góry założonym planem sesji.
Konsekwencją tej zmiany jest przekroczenie dopuszczalnych gabarytów dla płytkich szufladek. 3Moonboys zawsze byli jakimś rockiem (post, alternatywnym i tak dalej), ale już nie są. "Idziemy" to kolejny podkład dla szamańskich rytuałów, tym razem bardziej akustyczny; "Wracając nie po swoich śladach" to niepokojący ambient, który przypomina, że wciąż można poruszać się w tej stylistyce bez popadania w banał oparty o wygrywanie kilku przypadkowych nut na syntezatorze; a "Czarny poniedziałek" do połowy pobudza zadziornym, gitarowym graniem, by następnie gładko przejść do elektronicznego podkładu przypominającego ścieżki dźwiękowe do filmów z lat 80.
Nie chcę posługiwać się banalnym frazesem o dojrzałości upatrywanej w podniesieniu poziomu skomplikowania nowych utworów w stosunku do starszych kompozycji. Równie dobrze można przecież dojrzeć do odrzucenia instrumentalnej wirtuozerii i nagrywania albumów minimalistycznych. Na pewno jednak "Zawsze jest za krótko" to w zakresie użytych środków wyrazu najbogatszy album w dorobku 3Moonboys i nie ma takiej możliwości, aby jedno czy nawet trzy odsłuchania pozwoliły zgłębić jego tajemnicę. Na szczęście prawdopodobnie nikogo nie będzie trzeba namawiać do powrotu, trudno będzie się od niego powstrzymać.
wydanie własne/2018