Dwa pierwsze utwory to fantastycznie shoegaze'owy początek. Zarówno "Antiheroes", jak i "Melancholia" na pierwszym planie stawiają ściany gitar (fioletowego koloru naturalnie), przez które przebija się niezwykle słodki wokal Azurii Sky. Jest on, tak jak podpowiadają podręczniki gatunku, zarówno eterycznie rozproszony, jak i pięknie melodyjny. I jak przystało na emocjonalny dreampop - są to piosenki o miłości. Zarówno kosmiczno-oniryczne metafory w "Antiheroes" (Słyszę cię, gdy zasypiam, lecz nie będę pamiętać sekretów, które mi zostawisz) czy bombastyczne, nieco rzewne wyznania w "Melancholii" (Czy mnie słyszysz? Wołam do ciebie w głos. Czy mnie słyszysz? Kocham cię) oddają ten wyjątkowy nastrój, gdy pojawia się uczucie. W końcu czy zakochiwanie się nie jest oniryczno-rzewne? Czy nie sprawia, że nie da się spać i że mówi się rzeczy, które w innej sytuacji wydałyby się dziwne? No właśnie, sprawia.
Również o miłości, choć bardziej przyziemnie, jest w następnej części płyty. Tym razem następuje gatunkowa zmiana i z eterycznego shoegaze'u dochodzimy do bardziej indie-popowych klimatów spod znaku The Pains of Being Pure at Heart z wybijającą się ponad resztę perkusję i męskim tym razem wokal Mylesa Stevensa. Także tekściarsko jest mniej kosmicznie. Mamy do czynienia z wychwalaniem bliskości fizycznej w "Your House, Thursday Night", z tęsknotą ("Song 2") i tęsknotą do kwadratu ("Lovelorn"). Ten ostatni kawałek przykuwa też żywą muzyką działającą jako przeciwwaga dla smętnego wokalu i tekstu.
Osobną sprawą jest przedostatni utwór - "Anthems for a Seventeen Year-Old Girl". Zespół wraca nim znów w kierunku eterycznego dreampopu, tym razem brzmiącym bardziej jak Slowdive (jeśli chodzi o konstrukcję utworu, skojarzyło mi się z "Crazy for You") czy na przykład I Like Trains (każdy, kto słyszał łagodnie elektroniczny taniec muzyki i bardziej mówiony niż śpiewany tekst w "Rome", powinien wiedzieć o co mi chodzi). Utwór jest niekonwencjonalny - zarówno jeśli chodzi o jego budowę, wykonanie, jak i tekst. Nie ma tu tradycyjnego podziału na zwrotki i refren, wszystko kręci się wokół kilku wersów loopujących wokół siebie i w ten sposób tworzących melodię. A ta jest niezwykle wciągająca. Całość tworzy hipnotyzującą atmosferę, z której ciężko się wyłamać, nie da się jej nie wysłuchać do końca. Połączone siły łagodnych wokali - kobiecego i męskiego - śpiewają o nastoletnim zauroczeniu i wszystkim, co z nim jest związane. Próby zwrócenia na siebie uwagi, nawiedzające sny i tęsknota. Wszystko to sugerowane jedynie namiastkami zdań. Sekwencje tekstu są tak krótkie, że dają się znakomicie wyśpiewać/wyrecytować niczym mantra wprowadzająca słuchaczy w melancholijny trans o tym, jak to kiedyś było, o tym, co kiedyś przeżywaliśmy. I o tym, że to wszystko się skończyło, podobnie, jak kończy się też utwór ginący w morzu noise'u.
Rok 2018 ogłoszony został rokiem koloru ultrafioletowego. 12 Decembers wiedzą, co jest na topie i swoją bandcampową stronę skąpali w tym właśnie kolorze. Niech więc rozpoczęty niedawno rok będzie także ich rokiem.
wydanie własne/2017