Obraz artykułu Pola Rise - "Anywhere But Here"

Pola Rise - "Anywhere But Here"

52%

Pola Rise długo pracowała nad debiutanckim albumem. Może nawet zbyt długo, bo przez ostatnie trzy lata wiele wokalistek o zamiłowaniu do popu i muzyki elektronicznej opublikowało oryginalne, postępowe wydawnictwa, przez co "Anywhere But Here" nie ma właściwie niczego nowego do powiedzenia.

Wszystko się tutaj zgadza. Jest nieco melancholijna atmosfera, są intymne teksty wyśpiewywane z czułością i delikatnością oraz przeciwważące je dudnienie basu, są syntezatorowe smaczki, domykanie większości utworów stopniowym wyciszaniem, są wreszcie wpadające w ucho refreny. Wszystko się zgadza, jeżeli odhaczamy kolejny punkty pasujące do klucza niczym komisja przy sprawdzaniu egzaminów dojrzałości, tylko czy "piątka" jest w tym przypadku faktycznie satysfakcjonującą oceną?

 

Gwoli ścisłości, jestem przekonany, że Pauliną Miłosz nie kierowało wyrachowanie, a emocje, które biją od niemal każdego wypowiedzianego przez nią zdania są szczere. Problem w tym, że słyszeliśmy to już wiele, wiele razy, a nawet słyszeliśmy ciąg dalszy - rozwinięcie tej konwencji, więc tak mało pomysłowa retrospekcja nie ma wystarczająco dużo argumentów, którymi mogłaby zwabić do kolejnych odsłuchań. Są jednak momenty lepsze, zwłaszcza te, które współtworzył znakomity producent - Manoid.

 

W "Go Slow" postawił na minimalizm - delikatne "bzyczenie" syntezatora i prosty perkusyjny bit, w który Pola nie zawsze chce idealnie trafić; w "No More" spróbował uchwycić islandzki nastrój (w czym pomagają zresztą chórki Sebastiana Storgaarda ze Slowsteps), mieszcząc w niespełna pięciu minutach cała paletę kontrastujących ze sobą sampli, łącznie z partiami smyczkowymi; "OhOH" to próba porwania się na przebój, trochę zbyt oczywisty, ale faktycznie noszący znamiona potencjalnego uzależnienia; a "Silence" to w moim odczuciu najmocniejszy powód do odczuwania niedosytu, bo gdyby w tym kierunku utorować całe "Anywhere But Here", dostalibyśmy album znacznie ciekawszy.

 

Debiut Poli Rise nie przynosi jej wstydu, ale jest skazany na zapomnienie. W samej Polsce zbyt wiele ukazało się w ostatnich latach nietuzinkowej, ponadgatunkowej muzyki z charyzmatycznymi postaciami na czele, by zaledwie przyzwoity materiał mógł wygenerować siłę konieczną do zainteresowania słuchacza czymś więcej niż zaledwie tłem do jazdy samochodem albo odpisywania na maile podczas ośmiu godzin spędzonych w korporacji. Przesłuchanie "Anywhere But Here" nie wiąże się z żadnymi nieprzyjemnymi doznaniami, niemniej jest to materiał wtórny, doskonale pasujący do określenia "generyczny", jakim młodzież często próbuje zastąpić angielskie "generic".


Warner Music Poland/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce