Solowe przedsięwzięcie nieustannie przemieszczającej się wokalistki (aktualnie rezydującej w Wiedniu) do pewnego stopnia przypomina dokonania Wilczych Jagód - innego projektu, w którego działalność jest zaangażowana. W obydwu dominuje nastrój lat 80., archaiczne podkłady odgrywane na syntezatorze i eteryczne wokale brzmiące jak wezwanie na sabat. Nawet nazwa jest zbliżona, bo "mala herba" to w języku polskim "złe zioło" albo lepiej - "niezłe ziółko". Istnieją także wyraźne różnice, na przykład brak instrumentów elektro-akustycznych i tworzenie głównie za pomocą urządzeń sterowanych napięciami z klawiatury.
[...] Zrodzona z najlepszych chęci synteza ludowego z wysokim zawsze daje w końcu coś półinteligencko średniorosłego. Genialność wciąż trzyma się swoich ścieżek, jako i genialności koneserzy - takie przekonanie w niesławnym już felietonie wyraził Jan Hartman, z czym wielu polemizowało, właściwie wyczerpując zasób kontrargumentów. Nie będę powielał czy parafrazował słów kolegów po fachu, wydaje mi się natomiast, że głoszenie tak nieaktualnego poglądu jest oznaką nienadążania za realiami albo może nawet prościej - zabierania głosu w temacie, o którym ma się więcej wyobrażeń niż wiedzy. Nie wiem, czy profesor Hartman uznałby Mala Herba za "wysokie", podejrzewam natomiast, że za wyższe od "ludowego", choć jest to wyjątkowo interesujący przypadek sięgania w przeszłość (jeżeli nie na bazie faktycznego wykształcenia kierunkowego, to przynajmniej w oparciu o intuicję) i nadawania jej nowego charakteru. Co ciekawe, nie współczesnego, bo spotykają się tu wątki etniczne oraz synthwave'owa estetyka lat 80.
Debiutancka kaseta (tak, kaseta) solowego projektu Hołubowskiej nie jest w związku z tym jedną z licznych bezpośrednich kontynuacji muzyki przodków. Kluczem nie jest poprawna tonalność, melodyka czy dobór instrumentarium, a uchwycenie specyficznej atmosfery związanej z najbardziej "magicznymi" obrzędami ludowymi, czyli przede wszystkim Nocą Kupały, o czym jest zresztą tekst pierwszego utworu. W tych zaledwie trzech wersach opartych o poleską pieśń zdaje się wyrażać pełnia zainteresowań tematycznych wokalistki, czyli z jednej strony ludowy mistycyzm, z drugiej kobieca siła. Słowa wybrzmiewają jednak w tle, zamaskowane pogłosem i dialektem, co dodaje im tajemniczości.
"Lament" niespodziewanie - jak na swoją nazwę - okazuje się najskoczniejszym momentem demówki, przywodzi na myśl początki belgijskiego EBM spod znaku Front 242. Podejrzewam, że popularne wówczas retro-syntezatory pokroju Oberheim Martix albo The Emulator II nie zostały wykorzystane w nagraniach, niemniej podobieństwa są wyraźne. Szczególnie interesująco wypada końcówka kasety - ponura "Pańszczyzna", którą w repertuarze ma także grupa Mazowsze (ufam w twej kwestii opisowi, sam za słabo znam repertuar Państwowego Zespołu Ludowych Pieśni i Tańca) oraz pochodzące z okolic Czarnobyla "Rusałki", gdzie kilka nałożonych na siebie warstw wokalnych tworzy upiorny chór.
Polska muzyka ludowa żyje, jest wolna od chłopomańskich fascynacji i znalazła godne miejsce w twórczości współczesnych artystów. Mala Herba zastosowała natomiast nietypowe proporcje, bo schowała dawne brzmienie tak głęboko, jak głęboko blues siedzi w twórczości Black Sabbath albo Kraftwerk w bitach Underground Resistance. To nie jest ani hołd, ani kontynuacja, a raczej ukazanie uniwersalności tego, co mogłoby wydawać się hermetyczne i myślę, że dotąd pojawiło się niewiele równie czytelnych komunikatów dla zagranicznego słuchacza, a dla nas samych to kolejny dowód na to, że nie musimy wstydzić się przeszłości.
wydanie własne/2017